niedziela, 31 marca 2013

Sword art online - recenzja


"If we make it back to the real world,
I will find you and fall in love with you all over again."



W życiu każdego z nas zapewne prędzej czy później nadchodzi ten moment, gdy obejrzysz coś naprawdę zajebistego... i to się nagle kończy. Zadajesz sobie pytanie: ale jak to? Kurwa. Jak żyć? No właśnie. Czyli w tej świątecznej notce krótko o anime Sword Art Online.

Jest rok 2022. Kazuto Kirigaya, znany pod nickiem Kirito, przez pewien czas testował nową grę, Sword Art Online. Gra właśnie wchodzi do sklepów i wywołuje istną rewolucję. Dzięki zakładanemu na głowę urządzeniu Nervegear gracz jest w stanie sterować postacią poprzez impulsy wysyłane z mózgu.  Gdy gra startuje, szybko jednak pojawiają się problemy. Z menu graczy znika przycisk wylogowania.  Wszyscy zostają zgromadzeni na wspólnym placu, a nad nimi pojawia się game master Kayaba Akihiko, twórca gry, którego wszyscy gracze podziwiali. Zasady gry zostają zmienione. Nervegear'u nie można usunąć z głowy gracza, nie powodując śmierci. Kto umrze w wirtualnym świecie, umiera naprawdę. Jedynym sposobem na przeżycie jest ukończenie gry. Czy komukolwiek się to uda? No cóż, pozostaje wam tylko obejrzeć anime.


Jakie było moje pierwsze wrażenie? Anime dosłownie mnie urzekło. Kreska jest przepiękna, a świat gry dopracowany nawet w najmniejszych szczegółach. Akcja nie skupia się tylko i wyłącznie na głównych bohaterach, dzięki czemu poznajemy historię większości ludzi, którzy znaleźli się w Aincradzie. Postacie są niezwykle barwne i jest komu kibicować. W anime roi się zarówno od tych dobrych jak i od tych czarnych charakterów. Sami możemy  dokonywać oceny bohaterów i wybierać swoich faworytów, gdyż poznajemy bardzo różne postacie, z których każda jest kompletnie inna.  Nie trudno chyba domyśleć się, że nie obejdzie się i bez love story. Wątek miłosny jest miły, delikatny i nie wprowadzony na siłę. Wszystko jest wyważone i przede wszystkim nie rzygamy tęczą.  Ważne jest by przy wprowadzaniu wątków miłosnych nie przesadzić, i twórcom się to udało, za co wielkie brawa.


Jeśli chodzi o głównych bohaterów. Kirito jest jednym z niewielu, do których tak naprawdę się przywiązałam podczas oglądania serii.  Od czasów Rina Okumury z Ao No Extorcist czy Lighta Yagami nie spodziewałam się, że jakikolwiek  bohater anime zrobi na mnie porównywalne wrażenie. Kirito się to udało. Chłopak jest pełny niesamowitych, prawdziwych i ludzkich emocji, które nie dają mu zapomnieć podczas gry o tym, że tak naprawdę czeka na niego realny świat.  Mimo uwięzienia w Aincradzie, chłopak od początku do końca myśli racjonalnie, dzięki czemu daje nadzieję nie tylko sobie, ale i swoim towarzyszom. 
Jeśli chodzi o Asunę, to już zupełnie inna bajka. Dziewczyna jest zdecydowana i skoncentrowana na celu.  Momentami sprawia nawet wrażenie silniejszej od głównego bohatera, co wpływa bardzo pozytywnie na jej wizerunek, a przede wszystkim zaskakuje. Jej jedynym marzeniem jest przejście gry i powrót do domu. Gdy tylko zdaje sobie sprawę z siły Kirito, od razu tworzy z nim sojusz. To on uczy ją dostrzegać w tym świecie coś więcej niż tylko więzienie. Między bohaterami rodzi się uczucie, którego nic nie jest  w stanie przerwać.


Jeśli zaś chodzi o openingi i endingi... pierwszy opening był bezbłędny. Piosenka wpadała w ucho, przez co sprawiała, że przyjemność z oglądania serii była jeszcze większa. Drugi opening i ending nie były już tak idealnie dopasowane, jednak wciąż bardzo dobre.  Ile ludzi, tyle gustów. Nie jestem w stanie powiedzieć, komu spodobałoby się to anime, jednak swoją uniwersalnością potrafi trafić do naprawdę sporej grupy odbiorców. Mimo wszystko jednak chyba najbardziej polecam je ludziom w wieku gimnazjalno-licealnym, chociaż znam też studentów, którzy oszaleli na punkcie serii. Jeśli zaś chodzi o mnie... w całości spełniło moje oczekiwania.  Sword art online trafiło dokładnie w ten gatunek serialu animowanego, który lubię. Fantastyka, dużo akcji, przyjaźń i wzajemne wsparcie. Dla mnie seria idealna. Jestem jak najbardziej na tak. Mam też nadzieję, że będzie mi dane przeczytać mangę Reki Kawahary, na której serial został oparty.



piątek, 29 marca 2013

Podobno wielkanoc x.x


Witam was w ten niezwykle śnieżny piątkowy wieczór! Cóż mogę powiedzieć... nie spodziewałam się, że śnieg może jeszcze spaść, ale jak widać nasza polska pogoda zdolna jest do wszystkiego. Możliwe więc, że pierwszy raz w moje urodziny, czyli za trochę ponad dwa tygodnie, będzie śnieg.  Przykro mi się robi, gdy wspominam poprzednie lata, kiedy już na początku marca było cieplutko i mogłam chodzić w samej koszuli. Tymczasem nawet nie zapowiada się, żeby śnieg miał stopnieć. Kilka ostatnich dni minęło mi dość burzliwie. W związku z tym, że do naszej szkoły dojeżdża dużo osób z podlubeskich miejscowości, rada nauczycieli i dyrekcja zdecydowali zrobić nam wolną środę. Od razu postanowiłam wykorzystać ten dzień na realizowanie swoich planów. Zaczęłam oglądać Sword Art Online, dokończyłam dramę, pierwszy sezon gry o tron, oraz zaczęłam czytać książkę.  Dzień mijał mi super i czułam się naprawdę dobrze, jednak już wieczorem miałam przekonać się, że nie mogę być szczęśliwa zbyt długo. Zdarzyło się coś, co kompletnie wytrąciło mnie z równowagi, ale cóż. Przyzwyczaiłam się, że jeśli w moim życiu jest za dobrze, to zaraz nieszczęście wróci do mnie ze zdwojoną siłą.  Zasnęłam bardzo późno, ale nie zniechęciło mnie to, żeby wstać rano z nowym nakładem pozytywnej, ale w dużej mierze udawanej energii. Największym plusem tego dnia były zakupy. Dostałam od babci wcześniejszy prezent na urodziny, nową wymarzoną mp3 oraz za zaoszczędzoną kasę udało mi się kupić trochę kosmetyków i koszulkę, która od razu wpadła mi w oko.

Zakupy poprawiły mi humor. Później poszłam do koleżanki, od której wróciłam niedawno. Zostawanie u niej na noc zawsze wiążę się z większymi lub mniejszymi ranami, więc wyglądam teraz jak prawdziwe, rasowe emo z podrapanymi rękoma. Dlatego właśnie nie lubię kotów, augh.  Gdy wróciłam do domu zastałam wreszcie swój komputer w idealnym stanie. Wyczyszczony, odwirusowany i sformatowany. Pograłam trochę w Tomb Raidera , a niedługo wyruszę znów oglądać sword art online. Mam tylko nadzieję, że eomma szybko wróci z zakupów i przyniesie mi chipsy x.x


A teraz, przede wszystkim chciałabym się z wami podzielić nową piosenką infinite, chociaż wiem, że piszę o niej ze sporym opóźnieniem. Nie mniej jednak bardzo, bardzo mi się podoba ~.






środa, 27 marca 2013

Himitsu no Hanazono - krótka recenzja



"Rodzina ponad wszystko!"


Tsukiyama Kayo pracuje dniami i nocami edytując magazyny o modzie. Kiedy prace nad czasopismem, którym zajmuje się dziewczyna zostają zawieszone, Kayo dostaje posadę jako edytorka mangi. Autorką, którą ma zajmować się Tsukiyama, jest nikt inny jak Hanazono Yuriko, najpopularniejsza autorka mang dla nastolatek w Japonii. Szybko jednak okazuje się, że sytuacja nie jest tak różowa jak mogłaby się wydawać. Tsukiyama udaje się pod zapisany adres, ale nie zastaje samej Hanazono. Spotyka czterech braci. Jak okazuje się, Wataru, Satoshi, Osamu i Hinata są autorami mangi, którzy ukrywają się pod kobiecym pseudonimem. Jak Tsukiyama poradzi sobie z czwórką niesfornych braci? Tego dowiecie się tylko oglądając dramę~.

Jak zapewne możecie się domyślać, przygody braci od początku do końca fundują nam całą masę emocji. Drama jest przezabawna, a bohaterów nie sposób nie lubić. Szczerze przyznam, ze przez pierwsze kilka odcinków nie wiedziałam, co myśleć o tym serialu. Szybko jednak pokochałam bohaterów, którzy byli niezwykle wyraziści i wykreowani w bardzo indywidualny sposób. Wataru był spokojny i zamknięty w sobie, do wszystkich odnosił się z dystansem. Satoshi zakładał maskę kobieciarza, pod którą ukrywał dobre i niezwykle wrażliwe serce. Osamu od początku do końca nie przestawał nas zadziwiać. Bardzo barwna, ekscentryczna i nietypowa postać. Z kolei najmłodszy z braci, Hinata... możemy o nim powiedzieć, że dorasta na ekranie. I jest jeszcze Tsukiyama, młoda dziewczyna, która musi ogarnąć to zoo. Dołóżmy do tego jeszcze Ichiro Tanakę, menadżera chłopaków i Kawamurę, szefową Kayo, których łączy dawne uczucie, i otrzymamy iście wybuchową mieszankę. Nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym, że drama wzbudziła we mnie wiele niezwykle pozytywnych emocji. Twórcy serialu przygotowali dla nas 11 odcinków czystej przyjemności, której dosłownie nie sposób się oprzeć. Niestety ta drama, jak każda inna japońska ma jedną, jedyną wadę. Jest zdecydowanie za krótka. Często przyłapuję się na tym, że kiedy już przywiązuje się do bohaterów na dobre, to drama się kończy. Przez następny tydzień zazwyczaj chodzę z zamyślonym wyrazem twarzy i zadaje sobie pytanie: Ale jak to już koniec...? Dramę polecam każdemu bez wyjątku, gdyż jest ona pełna braterskiej miłości i poświęcenia, bezinteresownej dobroci i życzliwości, a przede wszystkim doskonałego, trafiającego do wszystkich humoru! Na pewno wielokrotnie do niej wrócę.


niedziela, 24 marca 2013

Dni otwarte

Wczoraj musiałam wstać skoro świt, żeby umyć włosy i wyrobić się do wyjścia na 10. Nie wiem, kto karze dzieciom przychodzić do szkoły w sobotę tak wcześnie rano, nawet jeśli dobrowolnie się do tego zgłosiły. Udało mi się jednak w końcu zwlec z łóżka i umyć włosy. Oczywiście jak to w moim pokoju bywa, suszarka zaginęła w akcji. Czekając, aż włosy łaskawie mi wyschną włączyłam sobie jeden odcinek dramy i zanim się obejrzałam już przyszła po mnie koleżanka, a włosy wciąż miałam mokre.  W biegu narzuciłam na siebie cokolwiek, co niestety nie wyglądało zbyt atrakcyjnie, ale co tam. Raz się żyje. Poleciałam na zbity łeb do szkoły, a impreza już trwała w najlepsze. Po korytarzach łaziło pełno maturzystów w odblaskowych kamizelkach, na których tyle było napisane markerem " OCHRONIASZ". Niestety moja plakietka z imieniem jako osoby oprowadzającej zaliczyła dość morką kąpiel w wannie i nie nadawała się już do użytku, więc musiałam wybrać się do stolika samorządu po nową. Okazało się, że plakietki z żeńskimi imionami już jakiś czas temu im się skończyły, tak więc zostałam  Jakubem, żyć nie umierać, ahoj! W tak zwanym międzyczasie udało mi się nawet złapać i oprowadzić grupę gimnazjalistek. Kiedy skończyłyśmy ekscesy z oprowadzeniem wróciłam do sali, którą rzekomo miała zajmować nasza klasa. Skończyło się na tym, że naszej sali pilnował Radek z sąsiedniej klasy, bo stwierdził, że i tak pewnie wszyscy pomyślą, że jest od nas *logika*.  Później przyszedł oppa i pisaliśmy na tablicy klasy lingwistycznej po koreańsku, co było bardzo fajne. Gdy już znudziło nam się pisanie po tablicy poszliśmy na górę, gdzie odbywał się pokaz tańca belgijskiego. Taniec ten był tak chaotycznym zjawiskiem, że od razu rzuciłam do oppy " Przecież to wygląda jak harlem shake xD" i dosłownie kilka sekund po wypowiedzeniu przeze mnie tych słów usłyszałam dobrze wszystkim nam znane "coloterorita" i wszyscy tanecznym krokiem udaliśmy się na salę gimnastyczną, gdzie miały odbywać się koncerty i beatbox.Bartek z równoległej klasy zaczął beatboxować harlem shake, a na  naszą prowizoryczną scenę wybiegło kilku chłopaków z 3 klasy,którzy wykonywali ruchy, których nawet do końca nie da się 
zidentyfikować, a co dopiero nazwać tańcem.  Później śpiewał jakiś chłopak, którego jak chodzę do tej szkoły już prawie rok, pierwszy raz widziałam na oczy. Sprawiał wrażenie lekko nierozgarniętego. Zaczął wykonywać piosenki disco polo i wszyscy zgromadzeni na sali uczniowie szkoły wybiegli na środek i znowu zaczęli wyprawiać dzikie pląsy. Gdy zabrzmiało tradycyjne "Ona tańczy dla mnie" znów sala gimnastyczna zamieniła się w jedną wielką imprezę, na co nauczyciele patrzyli śmiejąc się i łapiąc się za głowę na zamianę. Nic dziwnego, że gimnazjaliści patrzyli się na nas jak na bandę ostatnich świrów. Później jednak stereotyp naszej szkoły jako wielkiej disco polo imprezy został przełamany, bo zostały zaśpiewane piosenki Coldplay i kilku innych zespołów. Doczekaliśmy się nawet dwu występów kapeli metalowej.  Podsumowując, dni otwarte naszego liceum były chyba większą atrakcją dla uczniów szkoły niż dla przychodzących do nas gimnazjalistów. Mimo wszystko było bardzo fajnie i mam nadzieję, że w przyszłym roku również będę mogła w tym uczestniczyć.

sobota, 23 marca 2013

Zettai Kareshi - Recenzja dramy

,,Miłość jest początkiem każdego cudu"

Hej kochani :) Przychodzę do was jeszcze ze łzami w oczach spowodowanymi ostatnim odcinkiem dramy. Dla odmiany chciałabym przedstawić wam recenzję serialu japońskiego, który bezpowrotnie skradł mi serce i pozostanie w mojej pamięci jeszcze przez długi, bardzo długi czas.


Zettai Kareshi - chłopak idealny  opowiada historię młodej kobiety, Izawy Riko. Dziewczyna jest załamana, gdy współpracownik w którym jest zakochana odrzuca jej uczucia mówiąc, że jest dla niego tylko koleżanką, z którą dobrze się rozmawia. Riko udaje się do baru przyjaciółki by utopić smutki w alkoholu. Tam zaczepia ją Namikiri, przedstawiciel firmy Kronos Heaven. Dziewczyna zostaje wypytana o cechy idealnego faceta, jednak nie ma pojęcia jakie będą tego konsekwencje. Będąc pod wpływem alkoholu Riko nie krępując się wymienia wszystkie umiejętności i zalety, jakie powinien posiadać jej wymarzony kochanek.  Jak nie trudno się domyśleć, Izawa prędzej pomyślałaby, że Kronos Heaven to po prostu agencja towarzyska o bardzo dziwnej nazwie, niż przewidziałaby, co się stanie.  Następnego dnia jednak Riko otrzymuje dość pokaźnych rozmiarów przesyłkę. Okazuje się, że w środku jest ... robot - idealny chłopak Riko stworzony przez firmę.


Bo kto mógłby się spodziewać, że wraz z otrzymaniem robota życie Riko zmieni się o 180 stopni? Dziewczyna pracująca w firmie cukierniczej dzięki swojemu szefowi, Asamoto Soshi zyskuje pewność siebie. Postanawia spełnić swoje marzenie o zostaniu cukiernikiem. Drama liczy sobie 11 odcinków, które zleciały mi jak jeden. Jej największym i jedynym minusem jest to, że tak szybko się skończyła. Kiedy oglądałam ostatni epizod, nie mogłam uwierzyć, że wszystko potoczyło się tak szybko i już będę musiała się pożegnać z bohaterami,  do których tak na dobrą sprawę bardzo, bardzo się przywiązałam. 

Największym plusem dramy było chyba jednak to, że mogłam tam zobaczyć znanych mi i bardzo lubianych przeze mnie aktorów. Aibu Saki jako Izawa Riko i Mizushima Hiro jako Asamoto Soshi, byli najlepszym możliwym wyborem. Krótko mówiąc, mimo wskazującego na dość płytką fabułę stereotypu, Zettai Kareshi jest dramą, która w pewien sposób zachęca nas do dążenia do realizacji własnych marzeń. Nic nie jest niemożliwe, jeśli tylko ktoś uwierzy w nasz sen, i będzie chciał spełnić go razem z nami.  Serial opowiada też o bezwarunkowej i czystej miłości, której zapewne każdy z nas chciałby kiedyś doświadczyć. Jak to drama, kształtuje w nas przeświadczenie o dobru, które zawsze zwycięża, ponieważ jak mówią słowa jednego z bohaterów: Miłość jest początkiem każdego cudu. Mimo wszystko taka wiara jest podstawą do kreowania nas samych jako lepszych osób.

Tym optymistycznym akcentem życzę miłej soboty ;)

środa, 20 marca 2013

Śnieżna wiosna

Hej kochani! Mogę się założyć, że pewnie wielu z was zaczyna już powoli przeklinać stan obecnej pogody. Najpierw wiosna, która zrobiła nam nadzieję, a później śnieg, śnieg, śnieg. Osobiście nie mogę się już doczekać, kiedy będzie trochę cieplej, bo mam dość ciągłego potykania się na zamarzniętym i dość śliskim śniegu. Dziś w drodze do szkoły tradycyjnie zaliczyłam glebę przed blokiem, eh. Wreszcie udało mi się tutaj wpaść żeby napisać notkę, a myślałam, że nie uda mi się to przed weekendem. Jednak czas działa na moją korzyść. Jutro dzień wagarowicza, więc być może podaruję sobie szkołę i trochę odpocznę. Przynajmniej
mam taką nadzieję. A jak nadzieja przełoży się na praktykę, to już zobaczymy.  Dzisiejszy dzień niestety nie pozostawił na mnie suchej nitki. Obudziłam się z koszmarnym bólem brzucha, na dodatek w szkole doszła do tego głowa. Jak w transie szykowałam się do wyjścia, nie mogłam się spakować i zebrać myśli. Poszłam do szkoły w niesamowicie podłym nastroju. To co czekało mnie w szkole też nie  było zbyt miłe. W każdym bądź razie puentą dnia dzisiejszego jest to, że robię na informatykę stronę o kapibarach.  Pisząc kartkówkę z zasad pierwszej pomocy kompletnie nie mogłam się skupić, ale na szczęście nic nie pomyliłam. Wracałam do domu dosłownie otumaniona bólem, więc naprawdę dziwię się, że dotarłam do niego bezpiecznie. Przeszukałam wszystkie szafki, po czym okazało się, że nie mam nawet leków przeciwbólowych. Przygotowałam sobie gorącą kąpiel i chciałam czytać "Cienie na Księżycu". I to nie pomogło. Zrezygnowana wróciłam do siebie, położyłam się w ciemności i słuchałam soundtracku z "Wyznań Gejszy". Udało mi się jakoś zasnąć. Kiedy w końcu się obudziłam, zorientowałam się, że cały dzień nic nie jadłam. I oto mamy już 20:36. Trochę późno, prawda?
Kiedy tylko włączyłam komputer, od razu napisałam do geja. Trudno jest utrzymywać przyjaźń na odległość, szczególnie gdy ma się codzienny zapieprz w szkole. Nie mogę się już doczekać wakacji, kiedy wreszcie się spotkamy. Kolejną miłą wiadomością, były codzienne koreańskie wieści od oppy. Wychodzi na to, że mam własne, kochane radio, które na bieżąco informuje mnie o poczynaniach w Korei. Bardzo to doceniam. Pomimo tego, że życie czasem rzuca nam kłody pod nogi, warto docenić te mniejsze, pozytywne akcenty, które na dniach potrafią podnieść nas na duchu.  Tymczasem jutro pierwszy dzień wiosny. Chyba uczczę go całodniowym leżeniem w łóżku i oglądaniem "Gry o Tron". O tak, to będzie godne powitanie wiosny. Znalazłam ostatnio kilka ślicznych obrazków, o idealnym, właśnie wiosennym akcencie. Oto i one:


Miłego wieczoru kochani ;)


sobota, 16 marca 2013

2 lata z kpopem


Dzisiaj  notka będzie z rodzaju tych refleksyjno-podsumowujących. Otóż dokładnie wczoraj minęły dwa lata odkąd rozpoczęła się moja azjatycko-kpopowa mania. A raczej gównie ta kpopowa :). Anime oglądałam już wiele lat temu, jednak kpopem zainteresowałam się dokładnie w marcu 2011. Gdy tego dnia oglądałam sobie wieczorem mój ulubiony horror, kumpela wysłała mi zdjęcie i napisała: Patrz jakiego fajnego Azjatę znalazłam! Ciekawe skąd i z jakiego zespołu jest, poszukam. Po kilku minutach ponowiłam pytanie o imię tego chłopaka. Moja kumpela Gabi odpowiedziała: Hmmm, Koreańczyk. Lee Taemin, jest w jakimś SHINee, czy coś, zaraz posłuchamy.  Moją pierwszą kpopową piosenką było "Hello" SHINee. Od razu wpadła mi w ucho i jeszcze nie miałam pojęcia, jak daleka i trudna droga przede mną będzie, ale wiedziałam, że na pewno chcę się zainteresować koreańską muzyką.


To było bardzo fajne uczucie, gdy miałam niewyobrażalne problemy z zapamiętaniem koreańskich imion, a Taemina ciągle myliłam z Onew'em. Gdy teraz sobie to przypominam, to strasznie chce mi się z tego śmiać, ponieważ oni ani trochę nie są do siebie podobni. Pamiętam moje wszystkie dziwne reakcje na teledyski Girls' Generation, czy Super Junior. W mojej głowie na ich widok dźwięczała tylko jedna myśl: O jezusie jak ich dużo. Nigdy ich nie ogarnę. Teraz bez problemu mogę wyrecytować ich imiona, a każdego z nich poznałabym w tłumie. Własnie tak zaczęła się nasza przygoda z kpopem.

"Matko, słuchałaś Lucifera? TAKIE DZIWNE A TAKIE SUPER" 


Zawszę będę wspominać ten dzień bardzo miło. Jako jeden z najlepszych w moim życiu. Nawet jeśli będę miała 40 lat, a moja mania już mi przejdzie. Chociaż myślę, że skoro kpop trzyma mnie już dwa lata, to jeszcze przez jakiś czas mnie nie opuści ;) Od tego momentu moje życie kompletnie się zmieniło. Minęły dopiero dwa lata, a ja jestem kompletnie inna. Mogłabym powiedzieć, że ta muzyka zmieniła moje podejście do życia. Zawsze słuchałam metalu (nie przestałam, wciąż słucham c:), ale dzięki tej muzyce nauczyłam się cieszyć z życia. Moimi pierwszymi zespołami oprócz SHINee były Girls' Generation i C.N.Blue. Obejrzałam pierwsze dramy, a po zobaczeniu teledysku do "Seoul Song", miłość do tego kraju i jego muzyki zagościła w moim sercu na dobre :)


Tyle, jeśli chodzi o pierwszy rok przygody z kpopem. Drugi za to był o wiele bardziej owocny. W światku koreańskiej muzyki czułam się dużo pewniej, a imiona nie stanowiły już dla mnie żadnego problemu. Pokochałam kolejne zespoły, dostałam pierwsze dwie płyty. Niesamowitą sympatią obdarzyłam wszystkich członków MBLAQ, dzięki ich występowi w show hello baby.  Poczułam jak moja orientacja w tej muzyce powoli się poszerza, a tego właśnie chciałam najbardziej. Cieszę się, że moja droga ku koreańskiej muzyce wyglądała właśnie tak. Dzięki temu poznałam też wielu jej fanów oraz zaraziłam nią najlepszą przyjaciółkę. Myślę, że wszyscy, których droga po świecie azjatyckiej muzyki wyglądała podobnie, wspominają te pierwsze kroki i pomyłki bardzo miło~

Jedyne co teraz mnie martwi, to ogromna popularność Gangnam style. Ta piosenka przyniosła kpopowi sporą popularność i w pozytywnym i w tym negatywnym sensie. Do tej pory bardzo obawiałam się, że to może przynieść kpopowi dużo sezonowców, ale mam nadzieję, że tak jednak się nie stanie i kpop pozostanie wśród polaków muzyką, którą zna niewielka, ale wierna grupka ludzi :). Te dwa lata spędzone z Koreą były cudowne. Mam nadzieję, że następne także takie będą ^_^


Miłej soboty kochani ;) 


niedziela, 10 marca 2013

Prawie-leniwa niedziela~



Hej kochani :) Dzisiaj będzie trochę luźniejsza notka, ponieważ opowiem wam jak spędziłam ostatni tydzień. Dzięki bogu miałam rekolekcje, więc pierwsze trzy dni były dość spokojnie. Niestety każdy medal ma dwie strony i przed pójściem do kościoła mieliśmy 3 lekcje. Trzy godziny to mało, ale jeśli zaczynasz o 7:30, nie jest to już takie fajne. Mimo wszystko jakimś cudem udało mi się nie spóźnić ani razu i jakoś to przetrwałam. We wtorek (5.03) wreszcie udało mi się pójść z kumpelą do Media Markt i kupić grę, na którą obie czekałyśmy bardzo długo.


Tą grą był nowy Tomb Raider, który jest po prostu niesamowity. Czekam tylko na najbliższe wolne, kiedy będę mogła usiąść i wreszcie porządnie pograć. Nie mogę się już doczekać. Jakby nie patrzeć, powiem na pocieszenie, że do świąt zostało tylko 12 dni roboczych. Brzmi  o wiele lepiej niż 3 tygodnie, prawda?

Czwartek i piątek na szczęście minęły równie spokojnie i szybko. Bardzo zabawnie wspominam czwartkowy sprawdzian z francuskiego i mój jeden niesamowicie głupi i śmieszny błąd. W zadaniu trzeba było podać godzinę na dwa sposoby, oficjalnie i nieoficjalnie. Była 11;20. Okazało się, że jest tutaj haczyk, bo obie odpowiedzi miały być identyczne. Ja za to stwierdziłam, że chcę oszukać przeznaczenie i napisałam, że jest za 40 dwunasta \m/. Nauczycielka śmiała się ze mnie chyba z milion lat. Jako że francuski był ostatnią lekcją, tym oto optymistycznym akcentem zakończyłam czwartkowy dzień.


Piątek z kolei zaczął się wykładem na wydziale humanistycznym na jednej z lubelskich uczelni. Oczywiście prawie się na niego spóźniłam, ale jakoś specjalnie się tym nie przejęłam, pomimo faktu, że leciałam dosłownie z wywalonym jęzorem na autobus.  Gdy po wykładzie wróciliśmy do szkoły, czekała nas miła niespodzianka. Dostałyśmy od chłopców tulipany. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, zważywszy, że był dzień kobiet, jednak dwóch chłopców kupujących tulipany dla 29 dziewczyn musiało się całkiem nieźle wykosztować. 2 chłopców i 29 dziewczyn... niestety takie proporcje panują w klasach o rozszerzeniu humanistycznym~ Niestety  mój tulipan nie pożył długo, ponieważ złamał się dosłownie na początku długiej przerwy. Zwisał sobie zgięty w pół, co wyglądało dość żałośnie. Żeby dopełnić śmieszności sytuacji, kolega z równoległej klasy wyjął z bukietu przeznaczonego dla swojej klasy złamaną różę i stwierdził, że da mi ją 'do kompletu'. No cóż, takie życie xD 


 Później czekała nas już tylko biologia, na której nauczycielka pokazywała nam różne śmieszne okazy zwierząt. Nie muszę chyba mówić że na nazwy takie jak na przykład "Makak czubaty" klasa reagowała bardzo entuzjastycznie. Mieliśmy tak dobrą zabawę, że aż zaczęliśmy dopasowywać zwierzęta do ludzi w klasie. Kiedy wróciłam do domu, dostałam kochane życzenia jeszcze od dwójki kolegów. Jeden z nich powiedział, że miał dla mnie przygotowanego kwiatka, jednak okazało się, że nie był w szkole ;c. Tyle przegrać. Później uczciłam dzień kobiet pijąc z koleżanką przepyszne Somersby. Tydzień był bardzo fajny i stosunkowo mało wymagający. Oby takich więcej :)


No i teraz najważniejsze. Zapewne niewielu chłopców czyta tego bloga ale... w związku z tym, że dzisiaj jest męskie święto, więc wszystkim panom chciałabym życzyć wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i przede wszystkim cierpliwości do nas, dziewczyn :)

Miłej niedzieli kochani~








sobota, 9 marca 2013

Full House Take 2


Heej~! Dziś przybywam do was z recenzją dramy, którą pomimo wielu komplikacji wreszcie udało mi się skończyć. Serialem tym jest 'Full House Take 2".

"Full House Take 2" to produkcja powstała w 2012 roku, nadawana przez telewizję SBS Plus od października do grudnia. Główną bohaterką serialu jest Jang Man Ok, której dziadek jest mistrzem hapkido. Chociaż marzeniem Man Ok jest projektowanie ubrań, na co dzień 25-letnia kobieta musi zajmować się studiem sztuk walki i wraz z dziadkiem prowadzić zajęcia z hapkido dla dzieci.  Pewnego dnia jednak dziadek Man Ok wyjeżdża, a zafascynowana modą kobieta dziełem przypadku staje się stylistką popularnej grupy Take One. Zespół tworzy dwójka młodych mężczyzn: Lee Tae Ik i Won Kang Hwi. 

Od LeweJ: Park Ki Woong (Won Kang Hwi),  Hawng Jung Eum (Jang Man  Ok),  No Min Woo (Lee Tae Ik)
Stosunki między nimi są bardzo napięte, jednak nie wiemy dlaczego. Mało tego, młodzi mężczyźni sprawiają wrażenie, jakby wręcz nie mogli znieść swojej obecności. Tae Ik jest niesamowitym pedantem, który akceptuje tylko żywność organiczną. Jego kolejnym problemem jest uczulenie na prawie wszystko, od kotów, przez kurz i większość produktów spożywczych, aż po sztuczne tkaniny. Kang Hwi z kolei sprawia wrażenie przyjacielsko nastawionego, pełnego wdzięku młodego mężczyzny, więc to z nim Man Ok zaprzyjaźnia się jako pierwsza. Jak zapewne się domyślacie, sytuacja między dwójką przyjaciół jeszcze przez długi czas będzie niewyjaśniona. Do 'podgrzania' sytuacji przyczyni się też powrót dawnej ukochanej Tae Ik'a, oraz siostry przyrodniej Kang Hwi, która będzie chciała ponownie nawiązać z nim kontakt. Bycie piosenkarzem i gwiazdą hallyu nie jest jednak jedynym zadaniem Tae Ik'a. Mężczyzna wszedł pod skrzydła U Entertainment z bardzo ważnego dla siebie i jednocześnie dość nietypowego powodu. Tytułowy Full House, który kiedyś był domem Tae Ik'a, po śmierci ojca został odebrany jego rodzinie. Teraz należy do wytwórni jako siedziba zespołu. Celem młodego mężczyzny jest odzyskanie domu pełnego miłości, który wybudował jego ojciec. Jako ciekawostkę dodam też, że człony imienia Man Ok, które nadał jej dziadek w przekładzie na język angielski znaczą dokładnie to samo, co nazwa domu Tae Ik'a (Man- full, Ok-house).


Największym plusem tej dramy są kreacje bohaterów. Każdy kogo ani trochę to nie interesuje, spokojnie mógłby obejrzeć sobie "Full House Take 2" i zaręczam mu, że od pierwszego odcinka byłby zakochany w osobowościach głównych bohaterów. Mistrzyni Hapkido, Jang Man Ok, pomimo stylu ahjummy jest bardzo energiczną, dziarską i odważną kobietą, co niesamowicie urzekło mnie w jej postaci. Pomimo zadziornego charakteru i tego 'pazura' w sposobie bycia, nasza bohaterka jest kochaną, dobrą i troskliwą kobietą, co widać dosłownie na każdym kroku. Hwang Jung Eum bezkonkurencyjnie wcieliła się w rolę Man Ok. Za stworzenie tak żywej i sympatycznej postaci, wielkie gratulacje :)


Tae Ik od pierwszych momentów dramy zasłużył sobie na miano "Niegrzecznego dupka"(w angielskim przekładzie dramy: rude bastard), bo właśnie tak od samego początku nazywała go Man Ok. Pomimo że potrafił niesamowicie działać na nerwy i momentami nawet mnie wyprowadzał z równowagi, wszystkie jego zachowania miały drugie, głębsze dno, które jako widzowie możemy odkrywać z czasem. W rolę tego otóż dupka wciela się nikt inny jak No Min Woo. Przyznam bez bicia, że po jego występie w dramie "My Girlfriend is a Gumiho" bardzo chciałam obejrzeć z nim coś jeszcze. Dopiero rok później to właśnie jego nazwisko w obsadzie przyciągnęło mnie do dramy "Full House Take 2". Uwielbiam jego grę aktorską, jednak do ostatniego odcinka nie mogłam ścierpieć jego wyglądu. W porównaniu do męskiego charakteru z "My girlfriend is a Gumiho", Tae Ik sprawiał wrażenie dosłownie... laleczki. Dzięki bogu wraz z upływem odcinków jego 'odpicowane' oblicze trochę ewoluowało w coś normalniejszego, jednak wciąż nie mogłam się do niego przyzwyczaić. Mimo wszystko  postać Tae Ik'a ma swój niepowtarzalny urok.


Won Kang Hwi z kolei był jedną z najjaśniejszych dramowych postaci, z jakimi się spotkałam. Poczciwy, miły, wiecznie uśmiechnięty chłopak, który został dotknięty nieszczęściem, na które bez wątpienia nie zasługiwał. Park Ki Woong świetnie wywiązał się ze swojej roli. 

Na dużą pochwałę zasługują również bohaterowie drugoplanowi, bez których ten serial nie miałby nawet połowy swojego uroku. Kolejnym, czym może pochwalić się drama jest duża dawka humoru. Śmiech przeplata się tutaj ze łzami, dzięki czemu wszystko jest idealnie wyważone. Przeżywamy z bohaterami ich wzloty i upadki, dzięki czemu stają się nam tak bliscy.  Nie może tutaj również zabraknąć czarnych charakterów. Prezes wytwórni, Lee Jun jest jednym z nich. Od początku do końca rzuca bohaterom kłody pod nogi, a co lepsze, świetnie się przy tym bawi. Jak jednak łatwo się domyśleć, dobro zawsze zwycięża i niezależnie od tego, jak źle by było, Man Ok, Tae Ik i Kang Hwi zawsze dadzą sobie radę.

Kolejną kwestią, którą chciałabym tu poruszyć, jest stale pojawiający się w dramach motyw przyjaźni (głownie męskiej). Po raz kolejny mamy do czynienia z dwójką mężczyzn, którzy nawet pomimo wielu różnic są dla siebie wsparciem dla samego końca. Uwielbiam siłę koreańskiej przyjaźni, która tak często eksponowana jest w dramach. Dzięki niej często zdobywam przeświadczenie, że może jednak świat nie jest taki zły ;)

Nie mam właściwie wiele do powiedzenia na temat tej dramy. Tylko tyle, że pomimo wszystkich swoich specyficznych cech bardzo mi się podobała. Polecam ją wszystkim czytelnikom bloga. Twórcy dramy przygotowali 16 odcinków przepełnionych akcją i emocjami. 

*Tekst własny



sobota, 2 marca 2013

Flower boy next door~


Witam, cześć, siemka :) Pierwsza notka od prawie tygodnia przerwy, ale ferie się skończyły i znowu byłam dość zapracowana. Korzystając z weekendu, chciałabym się z wami podzielić wrażeniami na temat dramy, którą właśnie skończyłam oglądać.

 Główna obsada:
Park Shin Hye jako Go Dok Mi
Yoon Shi Yoon jako Enrique Geum
Kim Ji Hoon jako Oh Jin Rak / Oh Jae Won
Park Soo Jin jako Cha Do Hwi
Go Kyung Pyo jako Yoo Dong Hoon
Mizuta Kouki (미즈타 코우키) jako  Watanabe Ryu
Kim Jung San jako Han Tae Joon


Najpierw było 'Flower Boy Ramyun Shop', później 'Shut up: Flower Boy Band'. Teraz przyszła kolej na 'Flower Boy Next Door', czyli trzecią dramę z serii Oh boy wyprodukowaną przez koreańską telewizję tvN.

“I try following that man’s way of laughing. I try seeing the world through that man’s eyes. I try thinking with that man’s feelings. To that man, love is seeing with both people’s eyes and feeling with both hearts, seeing the world more deeply.”

Go Dok Mi jest zamkniętą w sobie dziewczyną, która nigdy nie wychodzi z domu. Traumatyczne wydarzenia z jej przeszłości spowodowały, że nie chce ona więcej kontaktować się z ludźmi, których zresztą unika jak ognia, zaczynając od własnych sąsiadów, skończywszy na dostawcach mleka i kurierach. Dziewczyna pracuje w domu, a jej głównym zajęciem, oprócz bycia korektorką książek jest obserwowanie mieszkającego naprzeciwko sąsiada, Han Tae Joon'a. Pewnego dnia Enrique Geum, twórca gier komputerowych i jednocześnie bliski przyjaciel Tae Joon'a, który od dziecka mieszka w Hiszpanii, zjawia się w Korei. Gdy wprowadza się do swojego Hyunga, już pierwszego dnia nie może pozbyć się wrażenia bycia obserwowanym. Przyłapuje Dok Mi na gorącym uczynku i tak mniej więcej właśnie zaczyna się ich znajomość. W międzyczasie całą tą sytuację po cichu obserwuje Oh Jae Won - sąsiad Dok Mi, który wraz z Yoo Dong Hoon'em tworzy komiksy internetowe. Po odrzuceniu przez wydawcę pierwszego projektu, Jae Won spontanicznie nazywa swój nowy komiks 'Flower boy next door', który będzie historią samotnej, nie wychodzącej z mieszkania dziewczyny... Brzmi całkiem znajomo, prawda?


“People who think that they can just grab the hand of happiness when it’s offered to them—how happy must they be? That woman becomes nervous when she is too happy. To that woman, happiness is like a child’s game of blowing bubbles. The moment when she touches the bubbles that float her way carrying the light of the rainbow, they burst. In front of happiness, that woman always gives up, before the hand is even offered.”

Tyle tytułem wstępu. Już od samego początku więzi między wszystkimi bohaterami wydają się dość zawiłe i skomplikowane. Drama w swojej konwencji raczej nie przypomina innych koreańskich seriali, które oglądałam. Tytułowi piękni chłopcy wcale nie są tutaj z bogatych rodzin, nie są też żadnego rodzaju supermenami, czy czymś zupełnie nieosiągalnym.  Każdy z nich jest zwyczajnym chłopakiem, wszyscy mieszkają na tym samym, niezbyt bogatym osiedlu. Jak zapewne się domyślacie, każdy z nich coś ukrywa. Każdy ma jakiś mroczny sekret, historię od której chciałby uciec. To właśnie perypetia bohaterów sprawiają, że dramę ogląda się tak dobrze, bo wszyscy w serialu borykają się z takimi samymi problemami jak my na co dzień, wiec bardzo łatwo jest 'wejść w ich skórę'. Zdecydowanie nic nie jest tutaj przerysowane ani wyolbrzymione. 


 “The wind and the waves tear down the sand castle. That man is able to love even the wind and the waves. He says that the castle hasn’t been torn down, but that it has been permeated. That man knows how to be healed.”  


Pierwszym ważnym tematem, który wypadałoby poruszyć jest tutaj obsada. Nie ukrywam, że moje zainteresowanie dramą uwarunkowała główna bohaterka grana przez Park Shin Hye, która jest moja ulubioną aktorką. Wybór mało znanych aktorów oceniam na jak największy plus.  Nie byłam wcześniej obeznana z twarzami bohaterów, więc dzięki temu cała historia i ich gra wydawały mi się bardzo wiarygodne. Rola Shin Hye nie była dla mnie zaskoczeniem. Moja ukochana aktorka wywiązała się ze swojego zadania bardzo dobrze, a ja jak zwykle z wielką chęcią oglądałam ją na ekranie. Na laury zasługują tutaj zdecydowanie odtwórcy ról Jae Won'a i Enrique. Yoon Shi Yoon stworzył niesamowicie miłą, ciepłą i pozytywną postać. Enrique był dla Dok Mi kimś w rodzaju dobrej wróżki. Zupełnym przypadkiem wtargnął do jej świata i odwrócił go do góry nogami.  Kiedy patrzyłam na jego pozytywne, poczciwe i czysto bezinteresowne usposobienie, uśmiech sam cisnął mi się na twarz.

“To somebody, love is like medals or trophies, the result of a victory to boast of. To somebody, love is the process of waiting endlessly on for the other person, which turns into true feeling. To that woman, love is a secret she cannot allow to be exposed, not even to herself.”- Go Dok Mi

Jae Won z kolei był niesamowicie skryty. Duży, duży plus dla aktora, ponieważ jego uczucia są nie do odgadnięcia przez sporą część dramy. Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, by ocenić tego bohatera. Po prostu niesamowicie dobry człowiek. Niezaprzeczalnym strzałem w dziesiątkę scenarzystów jest różnorodność bohaterów drugoplanowych. Ile ludzi, tyle charakterów. Każdy z nas  jest inny, a mimo to potrafimy odnaleźć wspólne elementy w drugiej osobie, własnie to pokazuje nam ta drama.


“Because people aren’t machines or toys built in factories, we’re special and complicated. Our uses, the colors of our hearts, our scents, our pressure points or weaknesses that hurt even when something grazes it—everyone is different. One must look for a long while just to make out their outlines. That’s why that woman doesn’t believe in fateful loves. She didn’t believe.” 

 Kolejnym plusem dramy jest jej przesłanie. Serial nie jest o niczym innym jak o walce z lękami i zwalczaniu przeciwności. Na świecie istnieją zarówno źli jak i dobrzy ludzie. Ci pierwsi za wszelką cenę będą chcieli nas złamać, drudzy za to nigdy nas nie opuszczą i dzięki nim będziemy mieć siłę by iść dalej. Bo żaden trud nie jest nie do pokonania, jeśli mamy przy sobie kogoś, kto będzie gotów nas poprowadzić i oddać nam cząstkę siebie. 


"One person can't change the world. But you can become another person's world. A warm, bright, and peaceful world. If all people could be someone's bring, peaceful, good world, one becomes ten, and ten a hundred, and the good world grows." - Go Dok Mi



Kolejną kwestią, którą będę poruszać do największego znudzenia przy każdej dramie jest soundtrack, który po raz kolejny mnie nie zawiódł. Przepiękna muzyka, wiele piosenek wpadających w ucho, wszystko dopięte perfekcyjnie na ostatni guzik. Nieraz zdarzało się, że nawet kilka dni po obejrzeniu któregoś z odcinków chodziłam i nuciłam piosenki, aż wszyscy wokół mieli tego dość. Wiem, że będę ich słuchać bardzo długo.


"Dok Mi: Because I've never recieved love, I don't know how to love.
Enrique: Then just recieve what I give. Start with recieving"

Podsumowując, 'Flower Boy Next Door' jest moim zdaniem najlepszą z serii Oh Boy. Opowiada historię dziewczyny o traumatycznej przeszłości, ponieważ została niesprawiedliwie osądzona plotkami i kłamstwami.    Bohaterowie dramy są normalnymi ludźmi, jak każdy z nas. Wszyscy mają swoje rozterki, ale dzięki ich więzi, razem sprawiają wrażenie muru, którego nie będzie się dało zburzyć. Drama jest niezwykle pozytywna. Pokazuje, że nic nie jest niemożliwe. Jak już wcześniej pisałam, trochę różni się od wszystkich wcześniej oglądanych przeze mnie seriali i wiem, że wiele razy będę do niej wracać. Jeśli zaś chodzi o samą Dok Mi, czuje się jakbym wiele się od niej nauczyła. Jej myśli przewijające się przez każdy odcinek sprawiały, że nie miałam problemu z odczytaniem jej uczuć. Kończąc tym optymistycznym akcentem, życzę wszystkim miłego, sobotniego wieczoru :)

*tekst całkowicie własny