Znałam kiedyś małego chłopca.
Nazywał się Kim Sunggyu. Chodziliśmy do jednego przedszkola, a później do
podstawówki. Nigdy nie kolegowaliśmy się bardziej niż przeciętnie. Był
fajtłapą, zawsze wylewał na siebie kompot na stołówce. Jasne, miał jakąś grupkę
kolegów, bo pomimo wrodzonej ciapowatości nie był jednak całkowitym społecznym wyrzutkiem.
Kiedyś przypadkiem zwymiotował mi na nową bluzę – okazało się, że właśnie w ten
sposób w naszej szkole zapanowała epidemia grypy. Innym razem wylał na mnie zupę. Po prostu
trzymałam się od niego z daleka, chociaż nigdy nie miałam mu tego za złe. Gdy
znaleźliśmy się w liceum skasował konto na facebooku. Jeszcze przed tym czasem
wchodziłam na jego profil. Nie częściej niż na profile innych znajomych, z
którymi już nie gadałam. Nie wiedziałam, co teraz robi, czy gdzie przebywa. Aż
do zeszłego tygodnia.
Biegłam
na przystanek autobusowy, trzymając kurczowo dłoń na grzywce. Jeśli się rozwali,
to przysięgam, że się rozpłaczę. Na szczęście udało mi się dotrzeć na miejsce o
wyznaczonym czasie, więc jak to miałam w zwyczaju, przystanęłam przy jednej ze
sklepowych witryn, przeglądając się w niej. Gdy tylko się odwróciłam, zostałam
znokautowana przez wysokiego faceta w czapce z daszkiem i ciemnych okularach.
Skinął stroną w moją głowę, po czym pomógł mi wstać. Spod jego czapki wystawały
jasnobrązowe kosmyki, a zza okularów dojrzeć dało się dość szerokie, ale
nieduże oczy, które… właściwie były dość znajome.
-Nic
ci nie jest? – spytał uśmiechając się.
-Nie,
spoko, ja tylko… - mój autobus właśnie odjeżdżał – Cholera! – krzyknęłam i
pobiegłam, machając w stronę kierowcy – Ahjussi czekaj na mnie!
***
Nie wiem jak mi poszło –
sekretarka powiedziała, że do mnie zadzwonią. Łapałam się każdej możliwej
pracy, bo miałam wielkie marzenia, jednak gorzej z ich realizacją. Chciałam wyjechać, podróżować, kupić wielki
dom z basenem – marzenie ściętej głowy! Od zawsze snułam genialne plany i nigdy
nie zajmowałam się tym, co większość dziewczyn. Podczas gdy one zakreślały w gazetach
zdjęcia swoich idoli, ja pisałam potencjalne filmowe scenariusze, które miałam
zamiar kiedyś wcielić w życie. Interesowało mnie scenariopisarstwo. Leżałam w
łóżku i rozmyślałam o odległym być może, które kiedyś nastąpi – albo i nie.
Jedno było pewne – wszystko jest w moich rękach, a ja zamierzam tego sięgnąć,
choćbym miała się po to wspinać na kolanach.
Czekając na telefon od
pracodawcy, następnego dnia wybrałam się na zakupy. Właściwie wbrew pozorom
były one kolejną okazją, by łyknąć trochę gotówki. Moja przyjaciółka musiała
wziąć dzisiaj zmianę, więc poprosiła mnie, bym zaopiekowała się jej młodszym
bratem - oczywiście za stosowną opłatą. Nie byłam chciwa, ale w moim życiu
zwyczajnie nastąpił okres, kiedy potrzebowałam pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek.
Jak wzorowa opiekunka szłam z chłopcem, przeprowadzając go za rękę na światłach
i tak dalej. Dotarliśmy do centrum handlowego, kiedy nagle malec oznajmił, że
chce mu się siku. Stanęliśmy przed drzwiami męskiej toalety, jednak on złapał
rąbek mojej czerwonej koszuli i spojrzał na mnie błagalnie.
-Co jest? – spytałam lekko
zagubiona. Nie przepadałam za opieką nad dziećmi.
-Noona chodź ze mną - gdyby ktoś wtedy zobaczył moją minę…
-Ale… to męska toaleta, a ja nie
mogę tam wejść – broniłam się jak mogłam.
-Noonaaa… ja muszę – jęczał
chłopiec i zanim się obejrzałam, znalazłam się z toalecie.
Na szczęście przy pisuarach
nikogo nie było. Chłopiec wszedł do jednej z kabin, a ja stanęłam na czatach.
Nie skłamię, jeśli powiem, że była to jedna z dziwniejszych sytuacji w moim
życiu. Stałam oparta o drzwi kabiny, gdy nagle z sąsiedniej ktoś wyszedł. No to
klops. Moim oczom ukazał się ten sam chłopak co wczoraj, jednak teraz nie miał
na sobie okularów. No tak, przecież gdyby nosił okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu,
byłoby to dość idiotyczne. Nerwowo zaczęłam oglądać paznokcie, gdy on nie
obdarzywszy mnie nawet spojrzeniem poszedł myć ręce. Z zamyślenia wyrwał mnie
krzyk.
-Yah! Park Ji Yong! Zawsze
latałaś z głową w chmurach, ale żeby pomylić toalety?
-Ja.. to nie tak. Opiekuje się
chłopcem, on jest … - wskazałam wymownie na drzwi, pod którymi stałam – w
środku jest.
Chwila, coś tu śmierdziało.
Ja-go-kurczę-znałam! Ale cholera, nie wiedziałam skąd. Moja pamięć miała dość
parszywy zwyczaj zawodzić mnie w decydujących momentach. Uśmiechał się
głupkowato i zmierzając w stronę drzwi włożył ręce do kieszeni.
-Hej, ty! Chłopcze bez oczu! –
nie mogłam się powstrzymać. Gdy się uśmiechał, jego oczy zamieniały się w takie
zabawne małe szparki.
-Park Ji Yong. Nie pozwalaj
sobie! – odwróciwszy się przygryzł wargę.
-Skąd znasz moje imię? Znamy się?
-Myślałem, że w podstawówce
wywarłem na tobie zdecydowanie zbyt silne wrażenie, a tu proszę. Ty wciąż mnie
nie pamiętasz! Nic się nie zmieniłaś, Ji Yong. Zawsze byłaś zapominalska,
chociaż gdyby dziś ktoś mnie spytał, jak zapaść dziewczynie w pamięć,
przysiągłbym, że rzucenie na nią pawia jest strzałem w dziesiątkę!
-YAH! TO TY! KIM SUNGGYU!
-We własnej osobie – roześmiał
się uroczo. Oczywiście uroczo jak na chłopca, który kiedyś potykał się o własne
stopy.
Rozmowę przerwał nam malec
wychodzący z kabiny, przy której stałam.
-Noona, jesteś najlepsza, że mnie
pilnowałaś! – pobiegł ucieszony do umywalki.
Zanim się zorientowałam, Sunggyu
już nie było. Skubaniec musiał niepostrzeżenie zwiać mi sprzed nosa, a szkoda.
Właściwie pomimo tego, że byłam już pewna kim jest, miałam nieodparte wrażenie,
że znam go jeszcze skądś.
Sprawy się pokomplikowały.
Przyjaciółka wzięła nocny dyżur, więc jej braciszek został u mnie na noc.
Mieszkałam sama, a mój dom nie wyglądał na najczystszy, ale raz się żyje.
Zrobiłam płatki na mleku, chłopiec chwilę porysował i cieszyłam się, że pewnie
zaraz pójdzie spać, jednak nie mogłam się bardziej mylić. Wylądowałam na
kanapie sterroryzowana przed 4-letniego już-nie-berbecia, który całkowicie
zawładnął pilotem od telewizora. Ku mojemu zdziwieniu nie wybrał żadnej bajki,
więc oglądaliśmy jakiś przegląd nowości na kanale muzycznym. Nie interesowałam
się zbytnio kpopem, więc nazwy zespołów, które przeciętna nastolatka wymienia
przez sen razem ze wszystkimi ich członkami były dla mnie czymś dziwnym i niezrozumiałym. Zapamiętałam jakąś młodą,
solową artystkę śpiewającą o różach, girlsband, który ciągle zmieniał
członkinie i nawet jeden zespół męski składający się z jakiejś ogromnej liczby
chłopców, którzy mieli na sobie takie śmieszne getry i wyli.* Jako następny był
siedmioosobowy boysband, którego piosenka zaczynała się bardzo chwytliwą
muzyczką. Tańczyli fajnie, nawet jak na mój bardzo krytyczny gust. O-kurczę-tego-się-nie-spodziewałam.
-YAH KIM SUNGGYU! CO ROBISZ W
TELEWIZJI? – wykrzykując te słowa chyba właśnie spadłam z kanapy.
-Noona, nie znasz ich? – krzyknął
podekscytowany chłopiec – to Infinite! Noona, jak możesz ich nie znać? – wciąż
patrzyłam jak wmurowana na tylko jednego z całej siódemki – podoba ci się
Noona? – roześmiał się chłopiec – Ma na imię Sunggyu! Na pewno ma dużo fanek!
Osz – ja – cię – pierdziele,
serio?
***
Następne dwa tygodnie minęły mi
spokojnie. Sprawdziłam w sieci kilka kawałków Infinite i sama niechętnie
przyznałam, że są całkiem fajni. Co prawda niezliczoną ilość razy zadałam sobie
pytanie, jak tej fajtłapie się to udało,
chociaż nie sposób było nie przyznać, że wyprzystojniał i to tak konkretnie. Od
tamtej pory już się na niego nie natknęłam – nic dziwnego, pewnie był bardzo
zajęty. W tym czasie zadzwonili do mnie z wytwórni, w której byłam na rozmowie
kwalifikacyjnej – dostałam pracę. Sami widzicie, ale byłam zbyt zajęta, by
nawet o nim myśleć. Co prawda byłam tam „chłopcem”, a raczej dziewczynką na
posyłki, ale tak właśnie reżyserowie i doświadczeni scenarzyści traktują
statystów przyjętych na okres próbny. Wszędzie nosiłam ze sobą niewielki
notesik, w którym spisywałam pomysły, czy szkice scenariuszy tworzonych przeze
mnie w głowie. Czas mijał mi bardzo szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy
zdążyłam się tam zadomowić. Nie było lekko, ale wierzyłam, że na wszystko co dobre
w życiu, trzeba zapracować. Powiedzenie to przyświecało mi w każdej chwili.
Założyłam trampki i wybiegłam z
domu. Miałam spotkać się z przyjaciółką, by obejrzeć film, ale jak zwykle żyłam
z głową w chmurach i zebrałam się do wyjścia zdecydowanie za późno. Nic
dziwnego, że w szkole średniej nadano mi przydomek: Park Ji Yong – wiecznie
spóźniona.
Gdy wracałam, tradycyjnie musiało
zrobić się o jakieś milion stopni zimniej, zaczęło lać, a ja oddałabym wszystko
za czapkę. Jak na złość okazało się, że moja przyjaciółka jest ogromną fanką
Infinite i na drogę pożyczyła mi czapkę z właśnie kurczę, symbolem
nieskończoności. Czy moje życie mogło być dziwniejsze? Otóż tak.
Stanęłam pod dachem jednej z
restauracji, z której właśnie wyszła grupka chłopaków ubranych na czarno jak
przedstawiciele domów pogrzebowych, a w dodatku w ciemnych okularach – nie żeby
na ulicy panował zupełny mrok. Szli w kierunku podstawionego na rogu ulicy
vana, gdy nagle jeden z nich zaczął mi się przyglądać, powiedział coś do
kolegów i podbiegł do mnie.
-Park
Ji Yong fanką Infinite! No
ładnie! – roześmiał się zsuwając okulary z nosa.
-To znowu ty….? – spytałam niemal
znudzona, ale trzęsąc się z zimna – czapka nie jest moja. NIE JESTEM TWOJĄ
FANKĄ !!! – o nie, nie, nie. Niech sobie nie myśli.
-Jasne – puścił oko w moją
stronę. Aha, pewnie myśli, że jaram się nim jak głupia nastolatka. A teraz
zauważył, jak dygoczę – nie chcesz może podwózki, czy coś?
-Nie, no co ty. Poradzę sobie.
-Uhm – uniósł jedną brew –
Wracajcie beze mnie! – krzyknął w stronę chłopaków. Co on knuł?
-A ty co? Dlaczego z nimi nie
jedziesz?
-A wiesz, tak po prostu lubię
sobie moknąć – odparował głupkowato.
Zanim się obejrzałam przyjechał
autobus, do którego wsiadłam, a on za mną.
-Nie żebym nie była
spostrzegawcza – zaczęłam dyplomatycznie – Ale taka supergwiazda jak ty raczej
nie mieszka w mojej okolicy.
-Punkt dla ciebie – wzruszył
ramionami – a gdybym powiedział, że miałem cichą nadzieje, że zaprosisz mnie na
herbatę?
-Ale pod jednym warunkiem –
zaśmiałam się – nie wylej jej na siebie, bo nie zamierzam płacić ci
odszkodowania za poparzenia – no ładnie mu pocisnęłam!
Siedzieliśmy przy kuchennym
blacie, a ja mąciłam łyżeczką w swoim kubku. Panowała niezręczna cisza. Czego
ja się spodziewałam? Dlaczego go tutaj
wpuściłam? Powinnam była odprawić go z kwitkiem, bo znając życie nasze zdjęcie
znajdzie się jutro w pierwszym lepszym brukowcu, a wszystkie najwierniejsze,
kurczę fanki będą chciały mnie zamordować. Brawo Park Ji Yong, cudowny początek
dla wzbijającej się na wyżyny kariery scenarzystki. Jakoś poszło.
Rozmawialiśmy, trochę żartowaliśmy, o dziwo udało się nie wspomnieć wylanej
zupy ani rzygów na moim swetrze, przez co wieczór uznać mogłam za potencjalnie
udany. Gdy miał już wychodzić, założywszy buty stanął przed drzwiami, a ja
tylko uśmiechałam się głupkowato na widok jego maleńkich-ale-pięknych
roześmianych oczu.
-Na co się tak patrzysz? – spytał
przechylając lekko głowę.
-Na nic – wybroniłam się.
-Ji Yong…
-Tak?
-Masz tu coś – dotknął kącika
moich ust i zanim zdążyłam się zorientować co knuje, zwyczajnie przyciągnął
mnie do siebie i pocałował.
-Słabe – skwitowałam, kiedy
oderwaliśmy się od siebie, a wtedy pocałował mnie ponownie.
Naprawdę nie wiedziałam, jakim
cudem taka ciapa może być mistrzem w przygryzaniu warg. Gdyby w gimnazjum ktoś
powiedział mi, że kiedyś będę się z nim całować, pewnie zażartowałabym, że na
drugi dzień w gazetach pojawiłyby się wstrząsające artykuły o tytułach
brzmiących mniej więcej jak: „Młoda
Koreanka wykrwawiła się na śmierć, bo jej ciapowaty chłopak przegryzł jej
wargę”, ups.
A jednak kurczę, bardzo mi się
podobał. Ale był gwiazdą. Jednak wciąż mi się podobał. A co jeśli dalej jest
ciapą? Ale przecież tak dobrze całował. Wszystko we mnie walczyło ze sobą jak
na najzacieklejszym polu bitwy, aish.
Za każdym razem gdy się
spotykaliśmy, dało się odczuć przyjemny dreszcz emocji ukrywanego w tajemnicy
uczucia.
Niespodziewanie szybko skończyłam
okres próbny jako asystentka scenarzysty. Ktoś w biurze znalazł mój notatnik,
który kiedyś musiałam zgubić – głupi ma zawsze szczęście. Reżyser przeczytał
moje notatki i szkice, gdy tylko zobaczył, że to nie pamiętnik, więc nie miał
oporów by tego nie robić. Następnego dnia zaproponowano mi swoisty debiut w
branży. Jeden z moich scenariuszy wykorzystać chcieli do teledysku zespołu,
który miał być niedługo kręcony w naszym studiu. Przypadek? Zbieg okoliczności,
a może zwykle szczęście? Tego dnia wszyscy uwijali się w robocie jak mrówki, a
ja rozmawiałam z reżyserem, czekając aż dotrze do nas ów zespół. Wparowali do
studia gadając i śmiejąc się. I wiecie co? Jeden z nich potknął się o kabel, a
ja wiedziałam, że to mój chłopak.
-Yah! Kim Sunggyu! Nic się nie
zmieniłeś! – rzuciłam roześmiana, zakrywając usta dłonią.
Chłopcy skinęli głowami w moją
stronę w geście przywitania, a ten, gdy tylko wyplątał się z kabli podszedł do
mnie i dał mi słodkiego buziaka.
Głupi zawsze ma szczęście, jednak
z czasem zaczęłam się zastanawiać, o które z nas chodzi.
***
* Aluzja do Lee Hi, T-ary i EXO.
Scenariusz na zamówienie Park Ji Yong. Mam nadzieję, że ci się podobał :) Bardzo dawno nic nie pisałam, więc jeśli ubyło mi umiejętności, to przepraszam~.