poniedziałek, 31 marca 2014

Spotkanie + Koncert ~~ Wiosna!

Heeej kochani^_^ Obietnice obietnicami, a mnie znów prawie tydzień nie było ._. Czyżby wiosna w końcu do nas przyszła?! Pierwszy raz od dłuższego czasu udało mi się spędzić całkowicie aktywnie weekend, poza domem. W sobotę na spotkaniu z moimi cudownymi kejpopami, lentem, a w niedzielę na koncercie~.

Bardzo się cieszę, że udało nam się w końcu spotkać, bo bardzo się za nimi stęskniłam, a dziewczyny zdały nam relacje z koncertu Miyavi'ego~ Aż żałuję, że nie mogło mnie tam być;;.







Niestety na zdjęcia załapały się tylko Ilona, Sunmi i Maknae, chociaż była nas tam dość spora grupa, ale tylko nas poniosło przy robieniu zdjęć ~. Jeśli chodzi o drugą część weekendu, w niedzielę wybrałam się z przyjaciółką na koncert ROOM94. Zespół wcześniej znałam jedynie z nazwy, a bilety były dość tanie, więc pomyślałam: Czemu nie? Może być całkiem fajnie! I faktycznie tak było! W klubie nie było aż tylu ludzi, ilu się spodziewałyśmy, ale to nadało całej imprezie fajny, kameralny charakter^^. Jako support do koncertu zagrali Black Radio, a później dowiedziałam się od kumpeli, że dostali się podczas castingu całkiem niedawno do X Factora. Oczywiście jak na wyczucie Nany tych kilka razy, kiedy namawiałam koleżankę żeby wyjść na chwilę z sali do baru przechodzili koło nas chłopcy z ROOM94. Nie musze więc chyba mówić, jak bardzo mi dziękowała:D Nana zawsze wie, kiedy wyjść! Ale ale, czas na kilka zdjęć:









I na koniec zdjęcia z chłopakami z Black Radio:

Nana Plastuś :< zepsuła całe zdjęcie

Do następnej notki pysiaki ;> Myślę, że możecie spodziewać się Trainee ~



wtorek, 25 marca 2014

Haruki Murakami - Norwegian Wood

Przenieśmy się więc do lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, których symbolem będzie utwór Norwegian Wood zespołu The Beatles. Co nieuniknione w każdej powieści, nastolatek poznaje dziewczynę, jednak z takim urozmaiceniem, iż ma ona chłopaka. Watanabe- główny bohater, Kizuki i jego dziewczyna Naoko są przyjaciółmi z liceum, aż do momentu, gdy pewny siebie, absorbujący i przyciągający uwagę chłopak, 17-letni przyjaciel Watanabe popełnia samobójstwo. Zmarli zawsze mają siedemnaście lat.

Jest to druga książka Murakami'ego z którą miałam styczność i nie wiedziałam o niej zupełnie nic, zanim nie zabrałam się za czytanie. Od samego początku uderzyły mnie podobieństwa rodem z "Na południe od granicy, na zachód od słońca", innej powieści tego samego autora. Mamy tu świadomego życia, dorosłego mężczyznę, który wspomina swoją pierwszą miłość, czasy szkoły, a w jego historii tradycyjnie (niestety lub na szczęście) pojawia się kobieta absolutnie wyjątkowa i intrygująca, a jednak z pewnym odchyleniem. We wcześniej wspomnianym tytule jest to niedowład nogi, w przypadku Norwegian Wood: choroba psychiczna. Brzmi podobnie, a historią rządzą te same mechanizmy, co sprawia, że mam wrażenie jakbym po tych dokładnie dwu książkach znała cały dorobek kulturowy Murakami'ego. Spójrzmy jednak na Norwegian Wood jako na osobne dzieło: Podobało mi się. Ma 469 stron- to trochę sporo, a dla tych, którzy nie są zaprawieni w bojach czytelniczych może być za długie, szczególnie że w dużym skrócie można uznać, że mówi o niczym. Mnie osobiście długość nie przeszkadzała w obliczu odmalowanej na kartach powieści historii. Murakami ma dar wciągającego, realnego i jednocześnie bardzo naturalnego opisywania, co sprawia, że utożsamiamy się z bohaterem, nawet jeśli nie podzielamy jego zdania. Tak własnie jest z mężczyznami, których kreuje japoński autor. Mają jedną kobietę w życiu, którą kochają, a mimo to sypiają z masą innych, onanizują się do znudzenia i nie stronią od jednorazowych przygód. Teoretycznie nie zdradzają partnerek, bo nie wiążą z przypadkowymi aktami cielesnymi żadnych emocji, a jednak w moim uczuciu zachowanie to jawi się jako totalnie niemoralne. Dlaczego? Różnica kultur, płci, wszystkiego. Murakami przedstawia to w jednak sposób tak ciekawy, iż nie negujemy postępowań bohatera, a co za tym idzie nie potępiamy go, a nawet ba! Wstawiamy się za nim! Sam autor wielokrotnie wspominał, że trud sprawiło mu napisanie tak "zwyczajnej" powieści, jaką jest Norwegian Wood. Faktycznie, porusza ona problemy życia codziennego. Przyjaźni, odchyleń psychicznych, potrzeby miłości i bliskości, której dostarcza nam drugi człowiek. Może i powieść sprawiła mu trud, ale jak się okazuje, w swojej prostolinijności książka jest genialna. Kilkukrotnie odniosłam wrażenie zbyt długiego opisu, czy wiania nudą, co nie zmienia faktu, że jednak przez większość czasu towarzyszyło mi uczucie zainteresowania. Jak zwykle mam "ale" do głównej bohaterki. Nie do końca utożsamiam się z osobami borykającymi się z problemami wewnętrznymi, uchyleniami psychiki i tym podobnymi. Zazwyczaj osoby te kończą w dość jednoznacznie, a jednak postać Naoko wykreowana jest w sposób tajemniczy, szczegółowy, tak, że zastanawiamy się, a nawet trzymamy kciuki z myślą "O! Z tej wariatki może jeszcze coś będzie!". Wszystko to więc jest kwestią całkowicie subiektywną i względną.

Podsumowując by nie zanudzać: Nie jestem pewna, czy polecam tę powieść. Twórczość Murakami'ego jest bardzo specyficzna i to czy się spodoba, zależy tak naprawdę od odbiorcy. Ja mam mieszane odczucia, gdyż dla mnie książka ma wiele aspektów będących dla mnie niewiarygodnymi, bezsensownymi, naiwnymi, bo sama bym tak nie postąpiła - ale halo halo, ktoś może pomyśleć zupełnie inaczej. Jeśli czujecie się na siłach polecam, naprawdę polecam przeczytać. Książka ukazuje mechanizmy i rozterki ludzkiej psychiki, problemy wynikające z braku zaspokojenia potrzeby miłości oraz kwestię jaką jest poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Na pewno Norwegian Wood jako powieść wniosła mi więcej dobrego niż złego i myślę, że zalety przeważyły. Zresztą: Dobre dzieło obroni się samo za siebie.

Dobranoc ;)

piątek, 21 marca 2014

Trainee 15

 Rozdział 15

Gdy Fan wreszcie udało się przedrzeć przez tłumy skupione pod tablicą ogłoszeń w głównej świetlicy, jej oczom ukazał się świstek papieru, który zapewne miał być nabazgranym ręcznie przez Kang Woo grafikiem.  Nie oszukując się, ten wyjątkowo przystojny choreograf bazgrał jak kura pazurem.
-Aish, moja stopa! Uważajcie niezdary – krzyknęła poirytowana, gdy poczuła, jak jej but zostaje dosłownie zmiażdżony przez jakiegoś rosłego chłopaka – moja nóżka – jęknęła.
Zdobywszy wszystkie potrzebne informacje, dosłownie wstrzymała oddech i ponownie zanurkowała w tłum. Westchnęła głośno, wyszła z budynku i ruszyła w stronę ich domku.  Zza rogu wyszedł JongHyun, przez co liderka omal nie dostała zawału. Krzyknęła sfrustrowana:
-Jesteś jakimś pieprzonym duchem, czy co?!
-Jak tam pierwsza noc? – spytał uśmiechając się niepewnie.
-W porządku – uśmiechnęła się, zanim przyłapała się, by tego nie robić – Właściwie to…
-Musimy iść! – nagle nie wiadomo skąd pojawił się Kai, który złapał ją za rękę – Miło było pogawędzić!
-Mogłeś być trochę grzeczniejszy! – zganiła go Fan, kiedy odeszli od głównej świetlicy.
-No jasne, bo akurat ty najbardziej zaprzątasz sobie głowę takimi niuansami jak grzeczność – zmarszczył nos, przedrzeźniając ją w uroczy sposób.
Zatrzymali się, a JongIn położył dłonie na jej ramionach. Objął dziewczynę mocno, całując ją przy tym w czoło. Chciał powiedzieć wiele rzeczy. Jak bardzo się martwi o każde jutro, w którym istnieje JongHyun ze swoją głupią złośliwością, do jakich horrendalnych rozmiarów wzrasta jego zazdrość, gdy z nim rozmawia, jak bardzo chciałby, by była tylko jego. Zamiast tego zwyczajnie wziął ją za rękę i widząc pytające spojrzenie dziewczyny, a nie wyjaśniając niczego, ruszyli w stronę domku.
-Jakieś wieści? – spytała Ina ożywiona.
-Właściwie nie za fajne – ucięła liderka – Nie będziemy we cztery – tu wszystkie wymieniły zrezygnowane spojrzenia – Ja jestem z HyeMin –nie wiedziała, czemu zawsze dzielą je akurat w ten sposób, ale pewnie było to ze względu na wiek – o dziesiątej idziemy na skałkę wspinaczkową – podsumowała – A wy – zwróciła się w stronę Iny i EunSoo – zaczynacie od biegu na orientację – dziewczyny wyglądały na zadowolone – mam jednak złą wiadomość. Jesteście w grupie z lasiami.
-Co? – Ina załamała ręce – no bez jaj.
-Ina ma racje – poparła ją EunSoo – te paniusie nie wyjdą z tego żywe, a ja nie zamierzam ich niańczyć – Poza tym, one nas nie znoszą.
-I vice versa – przytaknęła jej Ina.
-Ej, nie pękajcie – krzyknęła zachęcająco Fan – na pewno będzie fajnie!
Siedzący na kanapie Kris, XiuMin i Tao przyglądali jej się badawczo.  Kai i Luhan ruszyli już w stronę drugiego budynku, przygotować salę i podkład muzyczny na popołudniowe zajęcia. Nikt nie wie, ile sprzątania ich tam czekało, ale wszystko musieli zrobić sami.  Z zamyślenia wyrwał ich okrzyk XiuMin’a, który podniósł się z kanapy, trzymając w ręku swój telefon komórkowy.
-Chincha, serio?! Nie wytrzymam tego dłużej! – parsknął zirytowany.
-Chen znów wyciął ci numer? – spytał Kris przykładając dłoń do czoła w teatralnym geście, tak jakby bolała go głowa – Co za dzieciak.
-Wiesz co zrobił?! Wiesz?! Zmienił mi w telefonie język na…ARABSKI!
-Kreatywnie – skomentował Tao – powodzenia – poklepał starszego po ramieniu i wyszedł z domku a za nim Kris. Oni również musieli przygotować się do zajęć.
-Która godzina? – spytała HyeMin – godziny chyba ci nie zmieniło, prawda?
-Eh.. – westchnął XiuMin – jeszcze pięć minut. Idźcie, bo się spóźnicie.
-A ty? – spytała Fan.
-Ja… ja spróbuję to naprawić – Minseok wskazał na telefon ze zrozpaczoną miną – Chen chyba przeżywa wyjątkowo wczesny kryzys wieku średniego. Czasem potrafi być taki dziecinny…
Fan poklepała go po ramieniu w pocieszającym geście.

***
Zajęcia ze wspinaczki zaczynały się lada moment. Dziewczyny dotarły na miejsce przed czasem, więc Fan zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Roztargniona HyeMin bez przerwy poprawiała włosy i mamrotała sama do siebie. Gdyby ktoś jej nie znał mógłby pomyśleć, że coś z nią nie tak.
-Laska, co ty robisz? – spytała załamana Fan.
-To…wysoko. A co jak spadnę? A jak nie będę umiała… wszyscy będą się śmiać – powtarzała te czarne scenariusze w kółko jak jakąś mantrę – Ja tam nie wejdę.
-Wejdziesz – powiedziała kategorycznie Fan, gdy nagle dostrzegła w kilkunastoosobowej grupce przyjazną twarz – Yah! Kim Moonkyu! – Machnęła do niego dłonią w zapraszającym geście, a chłopak ruszył w ich stronę – Powiedz jej coś – wskazała na HyeMin – zwariowała.
-Wszystko będzie dobrze – Moonkyu położył dłonie na ramionach HyeMin – nie bój się.
Przytaknęła, ale nie  była zbyt przekonana. W jednej chwili rozmowy ucichły, co zapewne zwiastowało pojawienie się domniemanego instruktora.
-Yah! Kim JongHyun! Co ty tutaj…
-Trochę szacunku – przerwał jej z poważną miną – teraz jesteś moją uczennicą – jego twarz nie wyrażała emocji – W porządku, słuchajcie – w jednej dłoni trzymał kask, w drugiej będącą koniecznym środkiem bezpieczeństwa uprząż – to jest niezbędny ekwipunek. Kask to zwyczajny środek ostrożności, a szelki znajdują się na linie zamocowanej u góry, to uniemożliwi wam upadek. Wszystko jest w stu procentach bezpieczne, nie musicie się bać. Jakieś pytania? – nikt się nie odezwał – świetnie, mamy jakiegoś ochotnika? – rękę w tłumie podniósł Moonkyu – super, podejdź.
Chłopak bezbłędnie poradził sobie z założeniem uprzęży. Chciał zrezygnować z kasku, jednak JongHyun kategorycznie mu tego zakazał. Gdy starszy dał mu ręką znak, że może zaczynać, Moonkyu oparł stopę na pierwszej wypustce, po czym odbił się od niej i złapał położoną nieco wyżej skałkę. Nie minęło wiele czasu, a stanął na szczycie ściany, triumfalnie machając rękoma! Gdy zszedł na dół, JongHyun odebrał od niego sprzęt i omiótł wzrokiem całą grupę.
-Kto następny? – spytał zachęcająco – Widzicie, to nie jest wcale trudne! Kim Fan? – spojrzał znacząco w stronę liderki – Chodź, twoja kolej – Niepewnie postawiła krok do przodu.
Za każdym razem, gdy dłonie JongHyun’a dotykały jej ciała nawet przypadkiem, przeszywał ją dreszcz przypominający kopnięcie prądem. To było bardzo dziwne uczucie, które chciała od siebie odpędzić.
-Niestety będę musiał popsuć tę fryzurę – uśmiechnął się delikatnie i założył jej kask na głowę.
Nie bała się wysokości, a jednak widok wysokiej skałki napawał ją lękiem. Niepewnie złapała dłonią za położony trochę nad jej głową uchwyt. To samo zrobiła z drugą ręką, po czym delikatnie się podciągnęła. Szło jej nieźle. Dość pewnie stawiała stopy i zanim zorientowała się, była już w połowie.
-Dajesz Fau! Jesteś najlepsza! – dopingowali ją stojący u dołu MoonKyu i HyeMin.
Okrzyki były naprawdę motywujące. Poczuła jakby dodatkową siłę i pewność siebie, po czym zaczęła poruszać się w górę szybciej i pewniej.  Była już przy samej górze skałki.  Pełne uznania spojrzenie JongHyun’a. Jej noga ześlizgująca się z lekko przekrzywionego uchwytu.

***
-Czy wszyscy mają mapę? – spytał KangWoo podnosząc w górę swój egzemplarz – W porządku. Zadanie jest proste. Na każdej mapie zaznaczony jest punkt X. Widzicie? –wszyscy przytaknęli – Okej. Waszym zadaniem jest dotarcie do tego punktu, ale… to byłoby zbyt proste – uśmiechnął się – W różnych miejscach po drodze poukrywane są karteczki.  Są żółte, ale za to bardzo dobrze ukryte, więc musicie uważnie patrzeć.  Podzielę was na dwie pięcioosobowe grupy, a drużyna, która znajdzie więcej karteczek i dotrze do celu sprawniej i szybciej, wygrywa.
-Ale co będziemy z tego mieli? – zainteresowała się JaeKyung, przeglądając się w lusterku.
-No nie wiem, może satysfakcję?  – uśmiechnął się KangWoo – w końcu mamy się tu dobrze bawić.
-No pewnie – mruknęła z miną urażonej księżniczki.
-No dobrze – uciął KangWoo, wyciągając z ręki dwa kompasy – niech lider każdej grupy weźmie po jednym. A właśnie, zapomniałbym was podzielić. W porządku, pierwsza drużyna to EunSoo, Ina, Hara, JaeHyung i Minah, pozostali – grupa druga – popatrzył na ich niezbyt zadowolone miny – nie przyjmuję reklamacji. Kiedy policzę do trzech, zaczynamy! 1…2…3!
Każda drużyna pobiegła w inną stronę. Trasy wyznaczone na mapach były różne i posiadały inne przeszkody, jednak szansa na zebranie karteczek była taka sama.  Ina naciągnęła na głowę fullcapa i ruszyła przodem, za nią truchtała EunSoo, a na samym końcu wlekły się księżniczki.
-Co to za idiotyczne zabawy – pisnęła Hara – naprawdę was to bawi? Żałosne.
-Ja też się nie cieszę, że z wami jestem, okej? – odparła znudzona EunSoo – przełknijcie to.
-O proszę – powiedziała jadowicie Minah – nawet bez swoich chłopaków jesteście takie wygadane? Jesteście tu nowe, a zachowujecie się jak królowe, bo zwrócili na was uwagę. Można upaść niżej?
-YAH! – krzyknęła Ina i odwróciła się – Możecie się łaskawie zamknąć? My też nie chcemy waszej obecności, więc jeśli macie nadzieję wyjść z tego cało, po prostu się nie odzywajcie. Same nie dacie sobie rady mając do dyspozycji tylko lusterko i tusz do rzęs, i wydaje mi się, że o tym wiecie. – dziewczyny zamilkły patrząc po sobie – zrozumiałyście? Fajnie. A teraz ruszcie tyłki, bo nie zamierzam przez was przegrać.
Mijały kolejne takie same drzewa, krzaki, grzęzły w błocie po kolana.  Było bardzo wilgotno, a w powietrzu unosił się zapach drewna i żywicy.
-Według mapy tutaj powinno coś być – powiedziała EunSoo, zaglądając raperce przez ramię – jesteś pewna, że dobrze idziemy?
-Na sto procent – zapewniła ją Ina.
-No nie! To nowe buty, a ja chyba w coś wdepnęłam – lamentowała JaeKyung – Co teraz?
-Podnieś nogę – EunSoo zauważyła coś żółtego spomiędzy liści przyczepionych do podeszwy jej buta – Wydaje mi się, że znalazłyśmy pierwszą karteczkę!

***
-Nic jej nie jest – roześmiał się Jonghyun – rozejść się!
Fan zwisała na lince bezpieczeństwa kilka cali od ziemi. Spadała z krzykiem przekonana, że pewnie rypnie w twarde podłoże i tyle jej będzie na tym obozie. Otworzyła zaciśnięte mocno powieki i gdy zdała sobie sprawę, że wcale nie umarła, odzyskując rezon stanęła na ziemi.
-Ja – odchrząknęła – tylko się poślizgnęłam.
-To było dość spektakularne – skomentował JongHyun – W porządku, dajmy spróbować innym.
Urażona liderka zdjęła uprząż, oddała mu kask i podeszła do HyeMin ze zrezygnowaną miną. Nie tak sobie to wszystko wyobrażała, ale nie zamierzała rozpamiętywać porażki.  Podczas gdy inni wciąż  czekali na swoją kolej, dziewczyny postanowiły rozejrzeć się i popatrzeć jak wyglądają pozostałe zajęcia. Gdzieś nieopodal jedna grupka uczyła się czytać mapy, inni strzelali z łuku, a ich instruktorem był…Xiumin. A to ci heca, jak widać wszyscy mieli tutaj jakąś ukrytą rolę, o której nie wiedziały tylko one.
-Minseok-aaah – krzyknęła HyeMin w jego stronę.
-Jak tam? Już po zajęciach? – spytał, poprawiając jakiegoś chłopca, który nieprawidłowo trzymał łuk – teraz spróbuj – podniósł do góry jego podbródek i kazał mu się wyprostować – powinno być w porządku.
-Zakończyłam je spektakularnym upadkiem – przyznała niechętnie Fan – No nic.
-Każdemu się zdarza – uśmiechnął się – Chcecie postrzelać z łuku?
-Jasne! –krzyknęła Hyemin – Zawsze chciałam spróbować! – brzmiała jak podekscytowana panda.
- W porządku. Skup się – pokazał jej jak trzymać łuk, co wyglądało co najmniej, jakby ją obejmował, a jej się to podobało. Zawsze bardzo lubiła Xiumina – Spróbuj wycelować – dziewczyna naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę ze świstem. Poszybowała prosto, trafiając grotem niedaleko od środka słomianej tarczy .
***
Siedzieli przy jednym ze stołów w jadalni, opychając się podanym na obiad kimchi. Wszystkie dziewczyny były brudne i zmęczone, za to chłopcy mieli świetny humor.
-A więc, wy też zrobiłyście dzisiaj coś upokarzającego? – spytała Fan, opowiedziawszy im swoją historię. Siedzący obok liderki Tao roześmiał się, na co ta zgromiła go wzrokiem, za to Kai był jakiś nieobecny.
-Właściwie, tylko utarłyśmy nosa księżniczkom – Ina i EunSoo przybiły piątkę – Miałaś rację, nie było tak źle. A jak wam minął dzień? – Maknae spojrzała na chłopaków.
-Właściwie – roześmiał się Luhan – Kai cierpi na przerost ambicji, więc przygotował choreografię, której nikt nie był w stanie się opanować i wszyscy jego potencjalni uczniowie – chichotał – odmówili.
-A jak u was? – Ina skierowała pytanie w stronę Kris’a.
-Całkiem w porządku – odparł lider – zajęcia z rapu nie są takie złe. Robiliśmy ćwiczenia na dykcję, później próbowaliśmy wspólnie zarapować jeden kawałek.
-Tak, a ty oczywiście powiedziałeś, że nie jest w twoim stylu, prawda? – spytała kąśliwie Ina.
-Jakbyś zgadła – blondyn roześmiał się i spuścił wzrok – A co u ciebie Xiumin? Naprawiłeś telefon?
-Bardzo zabawne – Minseok zgromił go wzrokiem – Ale za to HyeMin dobrze strzela z łuku!
-O proszę – uśmiechnął się Tao – mam dziewczynę zabójcę – spojrzała na niego spod grzywki.
-Śmieszne Huang – zmarszczyła nos.
-A wiecie co jeszcze nas dzisiaj czeka? – zaczęła podekscytowana Fan – Potańcówka!
-O boże – powiedziała Ina ze zgrozą – naprawdę musimy w tym uczestniczyć?
-No co wy! Będzie fajnie – spojrzała po wszystkich – Nie? – spytała widząc ich nieprzychylne spojrzenia – No co wy, jesteśmy tu żeby się bawić!
-Chyba mnie nie przekonasz – Ina rzuciła przepraszające spojrzenie w stronę Luhan’a – wybacz.
-To nic – chłopak wzruszył ramionami – możemy zostać w domku.
-Ej, nie zostawię was tam! – stwierdziła kategorycznie liderka – Nie będziecie mi tu…
-Wystarczy – Kai uśmiechnął się i zakrył jej usta ręką – lepiej jedz, patrz, kimchi cię woła!
Fau zabrała się do pochłaniania swojej porcji, po czym wzięła jeszcze dwie dokładki.  W pewnym momencie nawet Kris patrzył się na nią ze zgrozą. Chłopcy siedzieli przy stole z rozdziawionymi buziami, a dziewczyny tylko chichotały widząc ich reakcje – one były do tego przyzwyczajone. No cóż, nikt widząc Fan  i nie znając jej nie powiedziałby, że je za trzech.

***
-Ale będzie fajnie, ale będzie ekstra! – mamrotała Fan poprawiając nieprzyzwoicie krótką sukienkę – na pewno będziemy się dobrze bawić!
-Co ona taka gadatliwa? – spytała Ina z przerażeniem w oczach – Stara, piłaś coś?
-Nie, ale dobrze, że przypominasz – liderka wyciągnęła z torby butelkę nalewki, po czym wzięła spory łyk – to na rozluźnienie – wytłumaczyła, widząc zdziwione miny dziewczyn.
-Czy KangWoo nie wspominał czegoś o kategorycznym zakazie picia na terenie obozu? – spytała HyeMIn.
-Etam, srał pies – uśmiechnęła się i wzięła następny łyk.
EunSoo stała przed lusterkiem, poprawiając pokręcone włosy. Miała ze sobą dość małą torbę i to wypełnioną ciuchami po brzegi, więc naprawdę niepojętym było, w jaki sposób zmieściła tam jeszcze lokówkę. Ina siedziała na kanapie z założonymi rękami, podczas gdy Hyemin krzątała się w poszukiwaniu ulubionych butów. EunSoo i Fau zdecydowały się na sukienki, za to panda nawet żadnej ze sobą nie wzięła. Gdy dziewczyny chciały jej jakąś pożyczyć, kategorycznie odmówiła. Wybrała koronkowy top i czarne rurki, zakładając do tego ulubione workery, z którymi się nie rozstawała. Wyglądała jakby szła na imprezę dla motocyklistów, ale taki był jej urok.
-Chyba jednak sobie odpuszczę – spojrzała na nie raperka – naprawdę nienawidzę imprez.
-Nie ma mowy! Idziesz z nami – liderka nie przyjmowała sprzeciwu.

Dyskoteka miała odbyć się w jednym z domków, w którym znajdował się dość przyzwoity sprzęt nagłaśniający, a parkiet przedzielały drewniane filary. Wszędzie porozwieszane były kolorowe lampki, a z sufitu zwisało coś na kształt dyskotekowej kuli. Może niezbyt profesjonalnie, ale nikt nie narzekał. Wszyscy mieli ciężki dzień i przyda im się odrobina zabawy. Fan udało się przekonać Inę, by poszła z nimi, choć opierała się do samego końca.  Wszędzie rozbrzmiewała głośna, klubowa muzyka, a jedyne, co dostrzegła wchodząca do środka EunSoo, to podskakujące na parkiecie ciała. Od razu rzuciła się w wir zabawy, chcąc zrekompensować sobie brak Sehun’a. Fan tańczyła z Kai’em, ocierając się o niego w sposób na tyle nieprzyzwoity, że patrzący na nich Ina i Luhan zaczęli zakładać się, jak długo ten wytrzyma nie przerywając tańca.  Fan była nieźle wstawiona, ale bawiła się świetnie.
-Cudowna muzyka! – przekrzykiwała narastającą kakofonię – Mogłabym tańczyć do rana! – uwiesiła się na ramieniu Kai’a.
-Spokojnie – roześmiał się, przytulając ją do siebie – do rana jeszcze daleko – wpił się w jej usta, a ona odwzajemniła pocałunek tak łapczywie, jakby miała go zaraz pożreć. Ręce błądziły po ich ciałach tak spragnione dotyku drugiego, że mało brakowało, a na miejscu zaczęliby ściągać z siebie ubrania.
-Wszystko w porządku? – spytała HyeMin stojącego pod ścianą JongHyuna, który przypatrywał się parze. Nie mogła zostawić go w takiej sytuacji samego, była na to za dobra.
-Chyba tak. W końcu nigdy niczego sobie nie obiecywaliśmy – wzruszył ramionami średnio przejęty.
-Wiem, że wyznałeś jej swoje uczucia, ale sam rozumiesz, nie mogła postąpić inaczej – zwracała się do niego z troską , naprawdę było jej go szkoda. – Ale nie powinieneś stać pod ścianą. Spójrz ile dziewczyn pewnie marzy o twoim towarzystwie - Zanim zorientowała się, co się dzieje, JongHyun porwał ją na parkiet.
-Co robisz? – spytała zakłopotana, gdy objął ją w talii.
-Stosuję się do twojej rady – odparł uśmiechając się drapieżnie.
-Sugerujesz, że marzę o tańcu z tobą?
-Odbieraj to jak chcesz – zakręcił nią, po czym ponownie wziął brunetkę w ramiona – ale nie zaprzeczysz, że jestem dobrym tancerzem.
-No nie – przyznała – ale chyba tańczysz z niewłaściwą osobą.
-Dlaczego? Jesteś śliczna, miła, interesuje cię co czuję – przyciągnął ją bliżej, po czym zaczął wodzić palcami po jej plecach - Zerwij z Zitao, to dzieciak. Zasługujesz na kogoś lepszego – szepnął jej do ucha – to jak?
-Na kogoś takiego jak ty? – odepchnęła go – nie sądzę.
-No co ty – z jego ust poczuła alkohol, co wyjaśniało jego zachowanie – chodź do mnie –złapał ją w talii, przesuwając dłonią w dół.
-Raczej nie – wymierzyła mu siarczysty policzek i odwróciła się na pięcie. JongHyun został na środku parkietu sam wiedząc, że jego porażka była jednoznaczna. Przegrał z Kai’em, co chciał zrekompensować sobie na dziewczynie jego kumpla, nie wyszło.
To był częsty błąd HyeMin. Skrycie wierzyła, że w każdym istnieje odrobina dobra, które trzeba było zauważyć. Wyszła na zewnątrz z wypiekami na twarzy od gorąca  panującego w środki i wzdrygnęła się na wspomnienie dotyku Jonghyun’a. Była zła. Szła z rękami założonymi na piersi, kierując się w stronę domku.
-Laska, co jest? – poczuła dotyk Fan na ramieniu – Coś się stało?
-Nie – odparła pospiesznie – Po prostu nigdy nie zapominaj o JongIn’ie, w porządku?
-Jasne ale…skąd?
-Po prostu. Jonghyun to skurwiel, nie marnuj na niego swojego czasu.
-Okej, nie pytam, ale skoro tak mówisz, to musisz mieć jakiś powód. Ufam ci. Poza tym, już wybrałam. –uśmiechneła się – idziesz do domku? – brunetka przytaknęła – uważaj na siebie, wracam do środka!

***
Była w domku sama.  Wszyscy bawili się na imprezie. Nawet Xiumin i Kris, którzy przyjechali sami, nie mogli odpędzić się do dziewczyn – nic dziwnego, w końcu byli przystojni. Ina, która tak długo nie chciała dać się namówić na dyskotekę teraz tańczyła z Luhan’em w najlepsze, zaś EunSoo łamała męskie serca – oczywiście w granicach rozsądku i nie zapominając o pozostającym w Seulu Sehun’ie. Maknae po prostu nie lubiła się nudzić.. Hyemin rozczesała mokre włosy, które opadły na jej za dużą koszulkę. Impreza była dla niej skończona, jednak cieszyła się z faktu, ze Fan rozeznała się we własnych uczuciach. Lubiła Kai’a i kibicowała mu bardziej niż komukolwiek innemu. Z tego co wiedziała, okazywanie uczuć i zakochiwanie się zawsze sprawiało Fan problemy, a on był pierwszym, przed którym była w stanie się otworzyć i nie nękały jej żadne wątpliwości. Po prostu oddała się temu uczuciu. Skierowała się w stronę sypialni po spodenki, które zostawiła na łóżku. Na szczęście koszulka była naprawdę ogromna i sięgała jej do połowy uda. Stała patrząc w zamyśleniu w lustro, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Gdy z ciemności wyłoniła się postać, krzyknęła.
-Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - powiedział Tao, zamykając za sobą drzwi.
-Co tutaj robisz? Nie jesteś na imprezie? – spytała wykonując ostatnie pociągnięcia szczotką.
-Fau powiedziała mi, że tutaj jesteś więc… po co miałbym być gdzie indziej? – spytał jakby to było oczywiste – Wolę spędzić czas we dwójkę.
-No tak, cała Fan – uśmiechnęła się pod nosem – siadaj – wskazała dłonią na łóżko, zabierając z niego spodenki – chcesz herbaty, kawy, wody?
Złapał ją za rękę i pociągnął w dół. Dziewczyna wylądowała na jego kolanach, a on objął ją i pocałował w nos. Zachichotała i spojrzała na niego spod wachlarza rzęs.
-Wiesz, że to wygląda dziwnie? – roześmiała się i przeciągnęła dłonią po jego czarnej czuprynie – w każdej chwili ktoś może tu wejść. A ja… nie jestem do końca ubrana.
-A czy właśnie to nie o to chodzi? O emocje, ryzyko… – opadł na łóżko, ciągnąc ją za sobą.  Wyglądał jakby żartował lub prowadził jakąś dziwną grę,  której zasady znał tylko on.
Leżała oparta dłońmi o jego klatkę piersiową i przygryzła wargę z zakłopotania. Nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Kochała go, ale czy powinna posunąć się dalej? W tej chwili niczego nie była pewna, chociaż miała przed sobą okazję, której nie dostawało się często. Chciała tego, jednak odzyskując resztki rozsądku usiadła na łóżku. Prawdziwa walka serca i rozumu. Spojrzenie jego ciemnych, charyzmatycznie podkrążonych oczu. Oczu, w których zatapiała się jak w bezdennej studni.
-Lepiej nie – uśmiechnęła się – naprawdę ktoś może tu wejść.
-A jeśli powiem ci, że Fan zapewniła mnie, że będziemy sami? – uśmiechnął się zawadiacko.
-Pchać najlepszą przyjaciółkę do łóżka z chłopakiem? Brzmi zupełnie jak Fau – uśmiechnęła się.
Złapała dłońmi jego koszulkę, przyciągając Zitao do siebie. Zaczęli całować się bez opamiętania. Plątanina dłoni i rzuconych w kłębek w kąt pokoju ubrań. Przyspieszone oddechy, niepewne spojrzenia.  Splecione ze sobą dłonie.

-Bądź ze mną już zawsze – szepnął jej do ucha  gdy zasypiała z głową opartą na jego klatce piersiowej.

poniedziałek, 17 marca 2014

Free Love - część 2

-Zwariowałaś? – spytała Izzy, gdy tylko wyszły przed blok.
-Daj spokój – syknęła – to może nam tylko pomóc.
-Obyś miała rację – Isabelle spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon, po czym zaklęła – Cholera jasna. 12 nieodebranych połączeń od Simona. Vic, jak zamierzasz to wytłumaczyć?
-Spoko, zostaw to mnie. Gdy dowiedzą się o naszych postępach w sprawie, nie będą mieli serca się na nas złościć. A nawet jeśli, spoko laska, wezmę winę na siebie – puściła jej oko.
***
-A teraz – zaczęła Lissa, siedząc w salonie mieszkania Victorii – wyjaśnijcie nam, co tak właściwie dzisiaj robiłyście i dlaczego nas o tym nie poinformowałyście.
-Bo jesteśmy dużymi dziewczynkami i damy sobie radę – zaczęła z uśmiechem Vic- Poza tym, mamy coś, co na pewno was zainteresuje.
-No, oświećcie mnie – Lissa rzuciła Izzy urażone spojrzenie – Co takiego zrobiłyście?
Victoria rzuciła w stronę dziewczyny kartę pamięci i wskazała dłonią leżącego na stole laptopa. Wyraz jej twarzy wyrażał triumf. Blondynka podała kartę Simonowi, którzy otworzył urządzenie, a następnie wszedł w znajdujący się na karcie folder o nazwie „Busan”.
-Cholera jasna – szepnął pod  nosem – jak…
-Co to jest? – spytała Lissa, nachyliwszy się nad laptopem – Jak tram trafiłyście?
-Victoria miała adres. Nie mam pojęcia skąd – wyjaśniła Izzy.
-Spokojnie, jeszcze nie raz was zaskoczę – uśmiechnęła się młodsza.
Lissa i Simon w skupieniu przeglądali zdjęcia coś między sobą konsultując. Izzy i Victoria wymieniły zadowolone spojrzenia, bo tak czy inaczej, ta dwójka nie mogła im nic zarzucić.
-A jak poszło wam? – spytała po chwili Izzy.
-Nic szczególnego – podjął Simon – podobno byli spokojną rodziną. Facet kłaniał się sąsiadom, uczestniczył w spotkaniach kółka majsterkowiczów, czy czegoś takiego. Zupełnie nic, co podchodziłoby pod jakiś podejrzany paragraf.
-Wydaje mi się – dopowiedziała Lissa – że  ludzie się go bali. Budził szacunek, więc nikt nie powiedziałby na jego temat nic złego. Szczególnie po tym, co właśnie się stało. Gdyby ktokolwiek go wsypał, ludzie baliby się zemsty.
Isabelle i Victoria opowiedziały o rozmowie z JongIn’em i Zitao, a jednak żadna z nich nie wspominała o tym, że ten drugi być może u nich zostanie. Obie pomyślały jednak, że nie chcą dzielić się tą informacją, a jednak będzie to trudne do ukrycia.
***
-Pakuj manatki rysowniku – uśmiechnęła się do Zitao Victoria, stojąc w progu drzwi mieszkania JongIn’a. Czarnowłosy spojrzał na nią zastanawiając się, czy Isabelle powiedziała jej o sytuacji z rysunkiem. Sam nie wiedział dlaczego, ale traktował to zdarzenie jako coś intymnego, czym nie chciał się dzielić. Ciekawiła go. Była zupełnie inna niż Victoria. Cicha, wrażliwa, aż nazbyt taktowna. Uważała na każde słowo, które potencjalnie mogłoby go urazić. Był zaintrygowany.
Izzy czekała w samochodzie cały czas przeglądając notatki na temat sprawy. Brała je ze sobą praktycznie wszędzie, wciąż nie mogąc przestać myśleć o tym, co tak naprawdę się stało. Victoria pomachała JongIn’owi, tęsknie na niego spoglądając. Izzy przysięgłaby, że gdyby nie okoliczności, jej koleżanka pewnie umówiłaby się z nim na randkę. Gdy ta wsiadła do samochodu, Isabelle uśmiechnęła się.
-Szkoda, że musisz pracować co?
-O czym mówisz? – Victoria zgrywała głupa.
-Wpadł ci w oko, prawda?
-A, tak. Umówiłam się z nim.
Izzy opadły ręce i nogi. Nawet w zaistniałej sytuacji była w stanie znaleźć czas na randkę.
-Gdzie Zitao?
-Zabiera ostatnie torby. Niedługo tu będzie.
Isabelle schowała do schowka notatki. Poczuła się trochę zaniepokojona perspektywą obecności chłopaka w ich mieszkaniu przez następny… tydzień? Dwa? Nawet nie wiedziała, jak długo.
***
Kilka pierwszych dni z Zitao stanowiło mieszaninę niezręczności, strachu, braku zaufania. Chłopak był cichy, ale sprzątał po sobie i nie sprawiał kłopotów. Victoria całymi dnami nadawała starając się, by w mieszkaniu nie panowała cisza. Wszystkie zebrania odbywały się u Lissy i Simon’a, którzy chyba zaczynali ze sobą kręcić. Coraz trudniej było utrzymać przed nimi w tajemnicy, dlaczego Victoria nie zaprasza ich do swojego mieszkania, ale póki co, udawało się. Zebrali chyba już wszystkie potrzebne informacje, jednak kluczowy w tej sprawie był proces Hwang Jong Guk’a, który miał odbyć się za 3 dni. Do tego czasu mieli wolne, gdyż artykuł miał powstać dopiero po powrocie do Anglii. Victoria zakolegowała się z Zitao. Chłopak nawet pomimo przeżytej tragedii wciąż był w nastroju by się z nią sprzeczać, śmiać, tłumaczyć co mówią bohaterowie dram (bo jak później się dowiedziała, tak nazywały się koreańskie seriale), gdy ona nic nie rozumiała. W przypadku Izzy sprawa wyglądała trochę inaczej. Co jakiś czas spoglądała na portret przy szafce nocnej, który chłopak narysował podczas ich pierwszej wizyty u JongIn’a. Czy dał jej go? Nie wiedziała. Po prostu, gdy jednego dnia się obudziła, leżał już na szafce. Pomimo tego, że chłopak spał na kanapie i właściwie się z nim nie stykała, proste sytuacje, jak Zitao wychodzący spod prysznica w ręczniku  wprawiały ją w zakłopotanie. Co innego Victoria – ona niczego się nie wstydziła. Gdy poprzedniego wieczoru zrobili konkurs w szybkim jedzeniu ramenu, udało jej się wybekać Hangul, czego ten ją nauczył.
***
Viki wybrała się do supermarketu. Miała przy sobie trochę pieniędzy dlatego, że sprzedała okulary przeciwsłoneczne. Była pewna, że ktoś za to zginie – bardzo lubiła te okulary(A były od Chanel!). Pchając energicznie wózek ruszyła na dział z mrożonkami, by tym razem przygotować swoją specjalność – warzywa z jajkiem i ryżem. Zamyślona wsłuchiwała się w słowa lecącej w sklepie piosenki, bo o dziwo niektóre z nich rozumiała. Nie patrząc na nic uderzyła wózkiem w tyłek stojącego przy lodówce chłopaka.
-Mian- zaczęła łamanym koreańskim. Nie chciała narobić sobie tu kłopotów.
-Cóż za koszmarny akcent – odpowiedział sarkastycznie chłopak i odwrócił się w jej stronę.
-JongIn – nie kryła swojego zadowolenia – Co tutaj robisz?
-Prawdopodobnie to, co zwyczajni ludzie robią w supermarkecie – prychnął.
-Przyjemniaczek – złapała go za policzek w stylu starej ciotuni.
-Ała, uważaj co robisz! Ktoś mógłby pomyśleć, że mnie podrywasz! – rozejrzał się dookoła rozmasowując bolące miejsce na twarzy.
-Wiele by się nie pomylił – uśmiechnęła się, a jemu chyba zabrakło słów.
***
-Całymi dniami siedzisz pochylona nad jakimiś papierami. Naprawdę nie chcesz nigdzie iść? – spytał siedzący w leniwej pozie na kanapie Zitao.
-Nie znam okolicy. Nieważne gdzie pójdę, jest ryzyko, że nie trafię tu z powrotem.
Chłopak wstał z Kanapy i zatrzymawszy się przy lusterku roztrzepał włosy, które podczas snu wywinęły się w różne dziwne strony. Gdy przekroczył próg pokoju, serce Isabelle stanęło na ułamek sekundy. Dalej dostrzegała w nim coś niepokojącego, co sprawiało, że jednocześnie chciała, ale bała się do niego zbliżyć. Wyciągnął w jej stronę szczupłą dłoń.
-Chodź, pójdziemy na spacer.
-Mówisz serio? – spytała prostując się. Znów miała to dziwne uczucie, którego nie potrafiła zdefiniować. Kilka razy zastanawiała się, czy Zitao nic do niej nie ma, a jednak był młodszy. Na pewno interesowały go śliczne dziewczyny, W JEGO WIEKU.
-Jak najbardziej – pociągnął ją za rękę, aż wstała z łóżka – Idziemy.
***
-Jak długo tutaj będziecie? – spytał siedzący na huśtawce JongIn. Nie wierzył, że dał się tutaj zaciągnąć jakiejś niezrównoważonej wariatce.
-3-4 dni – odparła nie patrząc na niego. Okręcała w buzi lizaka, którego kupiła w supermarkecie. Nigdy nie mogła sobie odmówić nawyku z dzieciństwa – Do zakończenia procesu. Tak myślę.
-Wiesz, jednak nie jesteś taka zła – JongIn popchnął jej huśtawkę tak, że ledwo udało jej się utrzymać równowagę – I refleks też masz niczego sobie.
-Zabawne – zmarszczyła nos – Boże, kryj się! – JongIn wydał z siebie nieme „co?”, podczas ona pociągnęła go za znajdującą się nieopodal ślizgawkę – Cśś, patrz – syknęła.
-Jezu, ty naprawdę jesteś szpiegiem – powiedział z niedowierzaniem, ale patrzył we wskazanym przez nią kierunku.
Przez przejście dla  pieszych naprzeciw placu zabaw przechodzili Isabelle i Zitao. Dziewczyna miała niechlujnie przerzucony przez szyję gruby, szary szalik, a na dłoniach rękawiczki. Dawno nie rozpuszczała włosów, pomyślała Viki. Izzy wyglądała wyjątkowo ładnie. Chyba nawet się pomalowała. Vic nie chciała nic mówić, jednak jej koleżanka wyglądała ostatnio jak wrak człowieka. Sam Zitao kilka razy pytał się, czy coś się stało, a Vic było głupio bo…sama nie miała pojęcia. Victoria przyglądała im się w skupieniu ssąc lizak, aż do czasu, gdy zniknęli z jej pola widzenia. Gdy wróciła myślami do JongIn’a (a wciąż ukrywali się za ślizgawką), on patrzył w dziwny sposób na jej usta.
-Co jest? – spytała oblizując wargi, którymi chwilę później znów obejmowała lizaka. JongIn się zakrztusił.
-Zupełnie nic – odpowiedział odzyskując rezon.
-O to chodzi? – Victoria spojrzała na lizaka, będąc zaskoczoną, że facetów w Korei tak łatwo pobudzić do fantazji.
-Nie – JongIn spojrzał na nią, jakby nic się nie stało.
-Jak chcesz – Victoria rozgryzła resztkę lizaka i połknęła cukierka.
Gdy tylko to zrobiła, widziała, że JongIn znów jej się przygląda. Przełknął głośno ślinę i chyba nie do końca nad sobą panując, przycisnął swoje wargi do jej. Dziewczyna zamruczała, bo o to jej chodziło. Wpiła długie paznokcie w jego czekoladowe włosy i przygryzła mu wargę, po czym przerwała pocałunek w połowie.
-Rzeczywiście nie jestem ,,taka zła” – mówiąc te słowa wstała i otrzepała się z ziemi.
***
-Gdzie chciałabyś iść? – spytał Zitao rozglądając się – na jego włosy padały promienie słońca, tworząc na nich jaśniejsze refleksy.
Isabelle nie odpowiedziała, a on zrozumiał.
-Przepraszam, przecież nigdy tu nie byłaś. Może park? – uśmiechnął się, a ona przytaknęła.
Na miejscu znaleźli się dziesięć minut później. Cała droga minęła im na rozmowie, a tak właściwie to Zitao mówił. Opowiadał o szkole, przyjaciołach, o swoim dzieciństwie i dlaczego lubi chodzić właśnie do parku.  Isabelle była pod wrażeniem, że przychodzi mu to z taką łatwością. Zupełnie jakby nic się nie stało. Widocznie był silniejszy niż przypuszczała. Spacerowali wśród kwitnących na różowo drzew rozmawiając. Izzy też się rozluźniła. Uśmiechnięta chłonęła widoki jakby była w najpiękniejszym miejscu na świecie. Usłyszała dźwięk migawki.
-Hej, co jest? – spytała śmiejąc się. Zitao zrobił jej zdjęcie.
-Spójrz – podał jej telefon. Było naprawdę ładne. Miała głowę lekko zadartą do góry i zamknięte oczy, zupełnie jakby śniła – Hej, na 3..2..- Chłopak objął Izzy ramieniem i oparł swoją głowę na jej, po czym zrobił wspólne zdjęcie – A to w Korei nazywamy selca – uśmiechnął się i schował telefon – zachowam ją sobie.
W głowie Izzy znów panował mętlik. Była zwyczajną reporterką, może z tą różnicą, że z nią mieszkał, a ona nie starała się żerować na jego historii. Miała wrażenie, że chłopak ją polubił, a jednak przepełniało ją dziwnego rodzaju poczucie winy.
-Zaczekaj chwilę – rzucił i pobiegł przed siebie. Kilka metrów dalej znajdowało się niewielkie stoisko prowadzone przez starszego pana, który smażył tam coś w rodzaju pączków na patyku. Wyglądało ciekawie – Ahjussi, poproszę dwa – uśmiechnął się, wręczył mężczyźnie banknot, po czym wrócił do Izzy – proszę – wręczył jej ciasto – spróbuj, jest pyszne.
-Mmmm faktycznie – wzięła niewielkiego gryza, a zanim się zorientowali, ciastka już nie było – przepraszam – powiedziała zawstydzona – nie jadłam nic od śniadania.
-Nic dziwnego. Twoja przyjaciółka skutecznie opróżnia lodówkę – roześmiał się, a Izzy zaczęła zastanawiać się nad sensem jego słów. Czy Victoria mogła być jej przyjaciółką?
***
-Mam ci pomóc? – spytał JongIn, patrząc na Victorie.
-Nie, nie ma sprawy. Mam wszystko pod kontrolą.
Nie musiała go do siebie zapraszać. Po prostu tak wyszło. JongIn jej się podobał i gdy ruszyli z placu zabaw, po prostu trafili do domu. Wiedziała, że każda spędzona z nim nadprogramowo chwila świadczyła o jej braku odpowiedzialności, a jednak pragnęła zaryzykować, bo czuła, że powinna. Nigdy wcześniej to nie było.. takie jak teraz. Izzy i Zitao mieli wrócić niedługo, więc postanowiła zająć się robieniem obiadu, gdy JongIn po prostu siedział i się przyglądał. Może nie do końca, bo teraz to on starał się poprowadzić rozmowę.
-Jak jest w Londynie? – spytał po chwili zamyślenia – Zawsze chciałem tam pojechać.
Wróć ze mną to zobaczysz, pomyślała, ale skarciła się w myślach. Nie panowała nad emocjami. Była impulsywna i uczuciowa, dlaczego rzadko myślała zanim coś zrobiła.
-Dość tłoczno. Wiesz, wszyscy się spieszą, na ulicach jest tyle samo obcokrajowców do rdzennych londyńczyków, wszędzie śmierdzi od Tamizy – przy tym ostatnim się uśmiechnęła.
-Mimo wszystko chciałbym zobaczyć Londyn. Big Ben, Tower, London Eye. Widziałem je tylko na pocztówkach i filmach. Z bliska mogą wyglądać jeszcze lepiej.
To prawda, chciała odpowiedzieć Victoria, która zaczęła wyobrażać sobie, że może go zabrać we wszystkie te miejsca. Przed odpowiedzią uratował ją dźwięk otwieranych drzwi i dobiegające z zewnątrz śmiechy. Izzy uśmiechała się, choć nikt dawno nie widział jej w takim stanie. Zitao również był rozanielony. Ta dwójka się potrzebowała, przeszło przez myśl Victorii.
-JongIn – Uśmiechnął się Zitao i przybił sobie z nim grabę. Widok Viki przy kuchni chyba i dla niego był zaskoczeniem – Przeżyjemy to? – spytał, ale gdy Vic zagroziła mu patelnią, zreflektował się – Będzie smaczne, na pewno.
-Zaraz wracam – Isabelle ruszyła do swojego pokoju. W kuchni dało się słyszeć dźwięk zwiastujący nadchodząca rozmowę na skype.
Dzwonił Jamie. Izzy ucieszyła się, bo od przyjazdu tutaj zdołała wymienić z nim tylko kilka wiadomości. Powinna tęsknić za nim tak, jak tęskniła nawet, gdy nie widzieli się przez jedną noc, jednak praca tutaj sprawiła, że nie była w stanie na niczym się skupić.
-Co u Ciebie? Jak zbieranie materiałów? Kiedy wracacie? – Męska lakoniczność Jamie’go całkowicie zniknęła. Pytaniom zadawanym przez chłopaka nie było końca.
 -Wszystko w porządku – Isabelle uśmiechała się do ekranu – Wracamy za 3,4 dni. Czekamy jeszcze na proces, w którym powinniśmy uczestniczyć, a potem rezerwujemy bilety powrotne.
-Świetnie – w jego głosie zabrzmiała ulga - Tęsknię za tobą.
-Kto to? – spytał się JongIn Victorii.
-Jej chłopak – Vic spojrzała badawczo na Zitao, którego dobry humor w jednej sekundzie się ulotnił.
-Nie czekajcie na mnie z obiadem – zarzucił na plecy skórzaną kurtkę i wyszedł trzaskając mocno drzwiami.
***
-Myślę, że szef będzie z nas zadowolony – uśmiechnęła się Lissa – co prawda dziewczyny odwaliły większość roboty, ale to ma też dobre strony.
-Jakie? – spytał Simon, któremu nie mieściło się w głowie, że nie ma aż przekraczającej jego zakres ilości obowiązków.
-Możemy pozwiedzać Lewis, pozwiedzać – powiedziała tak, jakby nie usłyszał i dała mu kuksańca w bok – Co powinniśmy zrobić? Ale… nie mamy żadnych pieniędzy.
-To nie problem – Simon uśmiechnął się i gdy dojrzeli ulicznego grajka, siedzącego na jednym z krawężników z gitarą podbiegł do niego i zaczął z nim rozmawiać. Po chwili Simon usiadł obok niego, a mężczyzna zaczął klaskać.
Chłopak wygrywał pierwsze dźwięki „Here comes the sun” Beatlesów. Wyglądał zupełnie inaczej, a przynajmniej tak przeszło przez myśl Lissie. Ubrany po cywilnemu, co prawda wciąż w śmiesznych okularach połówkach, jednak bez garnituru. Miał na sobie zwyczajną koszulkę z Homerem Simpsonem i narzucony na to brązowy płaszcz. Całości dopełniały musztardowe spodnie i czarne trampki. Ubiera się całkiem fajnie jak na nudziarza. Nie mogę tak mówić, skarciła się w myślach Liss. Simon śpiewał, a starszy mężczyzna machał do ludzi. Do futerału po gitarze co chwilę wpadały jakieś drobne monety czy banknoty o niewielkich nominałach, jednak po jakimś czasie zrobiło się tego całkiem sporo. Gdy skończył trzecią piosenkę, którą było „Love me do”  ukłonił się mężczyźnie, proponując mu połowę swojego zarobku. Ten jednak odmówił i odprawił Simona z całą sumą, machając do niego przyjaźnie.
-Mówiłem, że to nie problem – uśmiechnął się, a okulary na jego nosie lekko się przekrzywiły.
Lissa nie wiedziała do końca dlaczego, ale była urzeczona.
***
Skończywszy posiłek, Isabelle zaoferowała się, że zmyje naczynia. JongIn i Victoria oznajmili, że pójdą na spacer, bo chciała zobaczyć sklep żelazny. Nie mogła chyba wymyśleć gorszej wymówki, ale JongIn chyba nie do końca zrozumiał o co jej chodzi, a Isabelle postanowiła tego nie komentować. Przecież to całkiem normalne, że Vic może chcieć kupić młotek albo śrubokręt. Izzy uśmiechnęła się pod nosem i zabrała się za zmywanie naczyń. Nienawidziła tej czynności, a jednak zajmowała się nią zawsze, gdy coś ją trapiło. Tym razem była to rozmowa z Jamie’m, dziwne niedomówienia z Zitao, które być może tylko sobie wymyślała. Przypomniało jej to jedną niemiłą sytuację, gdy pokłóciła się z rodzicami i wróciła do domu bardzo smutna. Zaczęła wtedy zmywać naczynia, które od kilku dni  zalegały w zlewie. Nie odbierała telefonów, ale nie mogła uniknąć dzwonka do drzwi. Do mieszkania wszedł Jamie, który powiedział „Kurczę Izzy, zmywasz naczynia. Przecież nie znosisz tego robić, więc jeśli się tym zajmujesz, musi być zupełnie źle” i wtedy ją przytulił. Na wspomnienie tej chwili chciała uporać się z garami jak najszybciej. Dotknęło ją nieopisane poczucie winy. Odstawiwszy kilka minut później ostatni talerz do suszarki usiadła na kanapie w salonie i włączyła telewizję. Nieraz słyszała jak Zitao i Victoria z przejęciem oglądają dramy, a chłopak po angielsku tłumaczy jej, co mówią aktorzy. Ona i tak w tej chwili nie miałaby siły ani ochoty skupiać się na fabule żadnego serialu. Podciągnęła kolana na kanapę i oparła na nich brodę. Przeleciała kilka kanałów z wiadomościami, na które również nie miała ochoty, choć były w różnych językach i prędzej czy później pewnie by coś zrozumiała. Trafiła w końcu na coś, co potencjalnie mogło być dramą. Na ekranie widniała dwójka aktorów. Dość ładna, a nawet piękna, smukła kobieta i wysoki mężczyzna. Na początku zadawali zbytnio się nie lubić, aż do momentu, gdy ten zatrzymał czas i skasował wiadomość na jej telefonie. Wyglądali jak para kochanków kłócących się niczym dzieci z podstawówki. Gdy czas wrócił do normy, kobieta spojrzała na telefon, ale nie było tam żadnej wiadomości. Po chwili koleś zniknął. Co to ma być…kosmita? Nie wiem, skąd oni biorą pomysły na dramy, pomyślała Isabelle, ale oglądała dalej. Gdy odcinek się skończył, żałowała, że nie było następnego, chociaż kompletnie nic nie rozumiała. Zasnęła podczas jednego z programów rozrywkowych, w którym występowało sześciu roześmianych chłopców z króliczkami na koszulkach. Wyglądali całkiem uroczo, jednak zmęczenie wzięło nad nią górę. Gdy się obudziła, leżała oparta na ogromnej poduszce i przykryta kocem. Z trudem otworzyła ciężkie jeszcze powieki, a zegarek odtwarzacza DVD pokazywał godzinę 22:30. Wstała rozprostowując plecy i zobaczyła stojącego przy blacie w kuchni Zitao, który robił herbatę.
-Wróciłeś – uśmiechnęła się leniwie – długo spałam?
-Dość – odparł – Victoria dzwoniła, że nie wróci na noc.
-Jak to? –spytała jakby do końca nie zrozumiała.
-Mówiła, że idą z JongIn’em na jakąś noc filmu hiszpańskiego, coś w tym stylu. Dość szybko przypadli sobie do gustu – powiedział jakby z zazdrością.
-Mhm – westchnęła i podniosła się z kanapy – Zitao, wszystko w porządku? Dlaczego tak nagle wtedy  wyszedłeś? – przygryzł wargę.
-Nie mówiłaś, że masz chłopaka – powiedział niemal oskarżycielsko.
-Jamie…on… - zaczęła – racja, nie mówiłam, ale nie uważałam tej informacji za istotną.
-Dlaczego? Lubisz pogrywać z ludźmi? Mówiłaś, że jesteś inna.
-Ale… czekaj, nie rozumiem – ręce zaczęły jej się trząść jak zawsze, gdy wynikała jakaś nieprzyjemna sytuacja.
-Gdy cię zobaczyłem, coś we mnie twierdziło, że muszę, chcę, powinienem ci zaufać. Intrygowały mnie twoje zawsze idealnie ułożone włosy, brązowa plamka na lewym oku, kiedy przecież jest niebieskie. To, że się nie odzywasz, a jednak osoba tak głośna jak Victoria z tobą wytrzymuję. Nie chciałem nic robić, a jednak dziś postanowiłem zabrać się na spacer, do parku. Zrobić zdjęcie i kupić pączka. Powiedzieć ci nieco o sobie, żeby zobaczyć, czy czujesz coś podobnego.
-Nie wiedziałam – a raczej zastanawiała się, nie dopuszczając do siebie tej myśli.
-Przyjąłem propozycję Victorii, żeby tutaj zostać, chociaż wiedziałem, że to zły pomysł. Za trzy dni wyjeżdżacie, a ja nie mogłem trzymać języka za zębami udając, ze nic mnie nie rusza.
-Zitao, ja – zaczęła wiedząc, że słowa które wypowie sprawią, że nie będzie już odwrotu. Wszystko się zmieni, a ona będzie musiała wziąć za to odpowiedzialność. Zamknęła oczy – czuję to. Tak. Boję się wziąć oddech, gdy przy mnie stoisz, bo czuję, że mnie obserwujesz. Mówiłam sobie, że to niemożliwe. Jestem od ciebie starsza o 4 lara, to czasem może być sporo. Na pewno lubisz dziewczyny w twoim wieku, śliczne i urocze, trochę mniej odchylone niż ja. Często tracę grunt pod nogami i jestem trudna ale… czuje to samo.
Poczuła, że słowa, które wypowiedziała roztrzaskały na miliony kawałków serce jej i Jamie’go. Roztrzaskają też serce Zitao, gdy będzie musiała wyjechać, a jej po raz drugi. To było dziwne uczucie. Jej fascynacja chłopakiem polegała na obserwowaniu go, jego cieni pod oczami, wystudiowanych gestów. To, że poczuli do siebie to, co czuli było czystym przypadkiem, kpiną – nie powinno mieć miejsca, a teraz oboje zrobili krok ku przepaści. On zdawał się czuć to samo. Zupełnie jakby byli jednym organizmem po dwu różnych stronach świata. Podszedł do niej i mocno objął ramiona Izzy. Poczuła się mała, bezbronna, zupełnie jak dziewczynka, której ktoś kradnie w podstawówce drugie śniadanie. Położył głowę na jej ramieniu i czuł jak cała się trzęsie. Była zbyt delikatna w środku. Isabelle stanowiła typ osoby o misternie wybudowanej wokół siebie otoczce. Jeśli ktokolwiek próbował się przez nią przebić, lub uszkodził tę cienką błonę, choćbym ukłuciem, ona rozpadała się na kawałki, a on wiedział, że to przez niego. Po prostu trzymał ją w ramionach wiedząc, że dla tej dziewczyny już nic od tej pory nie będzie takie samo.
***
-Dzięki, świetnie się bawiłam – powiedziała uśmiechnięta Victoria, gdy wysiadała z samochodu JongIn’a.
Spędziła ten wieczór na spontanicznie wybranym seansie filmów o superbohaterach Marvela.  Wolała wybrać komedie, a jednak widząc, że to właśnie Iron Man sprawi JongIn’owi największą radość, po prostu się zgodziła. Całą noc śmiali się do rozpuku i zajadali popcorn naprawdę uśmiechnięci. Niezbyt interesowało ją to, co działo się na ekranie, więc kilka razy przyłapała się na tym, że zasnęła oparta o ramię chłopaka. On jednak zbywał to śmiechem. Teraz stała przed drzwiami swojego mieszkania, ściskając nerwowo w palcach klucz. JongIn trzymał ręce w kieszeniach.
-To ja dziękuję – mówił speszony opuszczając głowę – musimy to kiedyś powtórzyć. Następnym razem – spojrzał na nią z rozczarowaniem gdy zrozumiał, że następnego razu nie będzie.
-JongIn…ja… - zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie go pocieszyć- Mamy jeszcze dwa dni.
Więc je wykorzystajmy,  pomyślał JongIn, łapiąc Victorię delikatnie w pasie. Zrobił krok do przodu czując jej usta na swoich, drugą rękę położył na policzku dziewczyny. Odszedł w stronę samochodu machając jej. Pojutrze proces, przeszło przez myśl i weszła do mieszkania. Była szczęśliwa, choć to nie miało być długotrwałe szczęście. Gdy weszła do mieszkania, było tam zupełnie cicho. Telewizor był włączony i jakiś program śniadaniowy leciał ustawiony na najniższą głośność. Kanapa była nieruszona, zupełnie jakby Zitao na niej nie spał. Zawsze chował koce i poduszki, ale dopiero po jakimś czasie, a była siódma rano. Drzwi do pokoju Isabelle były lekko uchylone. Wcisnęła łepek w szparę między drzwiami a futryną, przytrzymując się dłonią. O kurczę, pomyślała. Na łóżku leżała Izzy, skulona jak małe dziecko. Nogi miała podciągnięte w górę a tuż za nią leżał Zitao, obejmując ją ramieniem. Naprawdę wyglądali jak dwójka ludzi, która straciła wszystko, a jednak ma siebie. Victoria zamknęła cicho drzwi i ruszyła do kuchni, by nastawić wodę na kawę.
***
-Simon, o kurczę! Wstawaj! Za pół godziny mamy pociąg do Busan! – Krzyknęła Lissa zrywając się z łóżka i pakując do torby rozrzucone na nim rzeczy.
Usłyszawszy to mężczyzna poszedł w jej ślady. Chwilę później byli gotowi wymeldować się z hotelu  i biec na pierwszy pociąg. Zarobiona poprzedniego dnia przez Simona sumka była dość pokaźna, więc wystarczyła na krótką podróż do pobliskiej miejscowości, zwłaszcza, że Lissie cudem udało się dogadać z młodą pracownicą w banku, by wypłacić ze swojego konta trochę pieniędzy. Poszli do baru karaoke próbując śpiewać koreańskie piosenki, jeździli na rowerach, a na koniec urządzili sobie spacer skrajem lasu. Zmęczeni padli w niezbyt ekskluzywnym, ale tanim hotelu.
Siedząc w pociągu Simon usypiał, a jego głowa opadała na ramię Lissy,  jednak ta nie protestowała. Uśmiechnięta wyciągnęła z torby „Norwegian Wood” Murakamiego i zaczęła ją czytać. Książka miała do siebie to, iż Lissa nosiła ją ze sobą od dobrego miesiąca z zakładką mówiącą, że zostało jej do końca 60 stron. Chciała jednak poczekać na odpowiedni moment, by dokończyć tę historię. Miała wrażenie, że to właśnie ten. Zawsze intrygowała ją postać Naoko, która jak zresztą wszyscy na świecie była trochę odchylona. Ciekawiły ją stosunki między bohaterką a Watanabe, który był wykreowany w specyficzny, a jednocześnie typowy dla japońskiego pisarza sposób. Zatopiła się w lekturze, a gdy skończyła czytać, uśmiechnięta schowała książkę do torby i spojrzała w okno. Doznała pewnego uczucia lekkości na swoim ramieniu, z którego zniknęła głowa Simona. Popatrzył na nią zza swoich lekko przekrzywionych na nosie połówek i ziewnął. Przypominał Lissie Church’a – kotka, którego miała, gdy była małą dziewczynką. Zawsze gdy zwierzak ziewał wkładała mu palec do pyszczka, a on nie wiedząc co się dzieje zaciskał delikatne jak igiełki ząbki na jej bladej skórze, po czym przestraszony cofał głowę. Nie mogła się powstrzymać, by nie zrobić tego samego Simonowi, a jednak byłoby to dziwne i zapewne uznałby ją za wariatkę.
To był dobry moment uśmiechnęła się i pomyślała o książce, na którą czekała tyle czasu.
***
-Napijesz się kawy? – spytała Victoria siedząc przy kuchennym stole, gdy zauważyła jak z pokoju Izzy wychodzi zaspany, przeczesujący dłonią ciemne kosmyki Zitao.
-Ja.. – zaczął niepewnie, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
-Jasne – puściła mu oko – cieszę się Zitao. Naprawdę się cieszę.
-Serio? –spytał ostrożnie siadając przy stole, A Victoria popchnęła mu po blacie filiżankę.
-Serio, serio. Ale Zitao… Ona pojutrze wyjeżdża. Jest od ciebie starsza, ma ułożone życie. Co zamierzasz zrobić? – czuła się jak hipokrytka wypowiadając te słowa, ale chciała oszczędzić Isabelle dodatkowego cierpienia.
-Wiem, że schrzaniłem – powiedział z pewną dozą goryczy w głosie – wyznałem jej wczoraj swoje uczucia wiedząc, że nawet jeśli czuje to samo, nie powinienem jej zmuszać do mówienia o tym. A jednak tak się stało, a teraz jest za  późno, by wszystko cofnąć.
-Sprawcie by każde z was przez te dwa dni było szczęśliwe – uśmiechnęła się Vic. To było jedyne, co mogła im w tej chwili poradzić.
***
-Co to za piosenka? – spytała zaciekawiona Isabelle, gdy siedziała w autobusie obok Zitao.
-Girls’ Generation „I got a boy”- uśmiechnął się – są bardzo popularne w korei.
-Podoba mi się – zaczęła podrygiwać głową w rytm – A tak właściwie, gdzie teraz idziemy?
-Zobaczysz – odpowiedział tajemniczo – będzie fajnie. Obiecuję.

-Naprawdę? Zoo? – uśmiechała się, gdy Zitao wrócił z kasy trzymając w ręku dwa bilety.
-Chodź – objął ją ramieniem i ruszyli w kierunku bramy.
Zatrzymywali się przy klatce z lwami, które zaczęły ryczeć, a Isabelle wrzasnęła. Kupili watę cukrową, robiąc sobie wspólnie dziesiątki zdjęć. Jedli orzeszki, które zabrały im wyjątkowo energiczne kapucynki. Właściwie, w klatce tych małpek znajdowały się portfele, okulary, kapelusze, rękawiczki, hot dogi i właściwie wszystko, co mogli mieć ze sobą turyści. Zwierzaczki miały tutaj niezły gang i Izzy nie zdziwiłaby się, gdyby trzęsły tym Zoo i handlowały  rupieciami, gdy tylko ludzie nie patrzą.
-Podstępne, małe kreatury. Nigdy nie ufaj małpom – zażartował Zitao.
***
Siedzieli na ławce przy należącym do terenów Zoo placu zabaw. Pomimo tego, że było ciepło i słonecznie, nie bawiły się tam żadne dzieci. Isabelle obserwowała kwitnące drzewa i wirujące w powietrzu jasnoróżowe płatki. Wdychała powietrze nie wyobrażając sobie, że będzie musiała opuścić do miejsce.
-O czym myślisz? – zapytał Zitao.
-O tym, że jest mi trudno. Tutaj czuję się jak inna osoba, trochę bardziej wolna. Kocham Londyn, ale nie chcę wracać do tego wszystkiego. Do pracy, o której przecież marzyłam, do chłopaka, którego przecież kochałam.
-Więc zostań – odpowiedział nie zdając sobie sprawy, jak bardzo bezsensowne to było.
-Gdyby to było możliwe. Będę musiała wrócić.
-Więc muszę zrobić to teraz, bo mogę nie mieć okazji.
Uśmiechnął się delikatnie. Cień przemknął po jego twarzy niczym jaskółka sunąca po niebie. Usta chłopaka musnęły policzek Isabelle, płatek ucha, dolną wargę. Wplótł dłoń w jej włosy, delikatnie rozchylając usta dziewczyny, czując na nich słodycz waty cukrowej, sól orzeszków, zanikający już zapach i smak miętowej pasty do zębów. Przerwał by spojrzeć jej w oczy. Wzrok miała nieobecny, jak po zażyciu narkotyku powodującego ogromną przyjemność i sprawiającego, że traciła czujność i robiła się senna wtedy, gdy przecież powinna być najbardziej rozbudzona. Przygryzł jej wargę, tym razem całując Isabelle mocniej, bardziej zdecydowanie, z większą zachłannością. Pragnął zapamiętać smak jej ust nie mogąc pogodzić się z myślą, że zaraz zniknie z jego objęć.
***
-Dlaczego zawsze oglądamy razem filmy? – spytała roześmiana Victoria.
-Zawsze, czyli jakieś dwa razy? – odgryzł się Kai.
-Zabawne – ucięła kładąc głowę na jego ramieniu
Wszyscy spędzali dzień przed procesem jako czas, kiedy będą mogli odpocząć, zregenerować myśli i pogodzić się z faktem, że niedługo muszą wracać do domu. Wyjazd namieszał im w głowach bardziej, niż każde z grupy młodych londyńczyków mogłoby się spodziewać. Victoria nie marzyła o niczym innym jak tylko zostać tu na zawsze, nawet jeśli Busan było dalekie od jej ukochanego miejsca zamieszkania. Leżała przytulona do klatki piersiowej JongIn’a, czując, jak popada w marazm. Przestawała mieć ochotę na cokolwiek, a myślała tylko o tym, by nic nie stracić. Chciała maksymalnie wykorzystać tę chwilę. Zaczepiła palec o kołnierzyk koszuli chłopaka. Rozpięła trzy guziki, wkładając dłoń pod miękki materiał koszuli. Poczuła jego ciepłą skórę, zapach dezodorantu, który jej się podobał. Początkowo JongIn nie zwrócił uwagi na to co robi dziewczyna, aż podciągnęła się do góry i pocałowała linię jego szczęki. Delikatnie musnęła ją ustami,  on przytrzymał głowę Victorii, całując ją w czoło. Dłońmi dalej majstrowała przy guzikach jego koszuli, po jakimś czasie zsuwając ze swoich ramion rozpinany sweter. Pozbawiwszy JongIn’a koszuli uśmiechnęła się dumnie i zostając w samej podkoszulce i spodenkach objęła jego twarz dłońmi, zostawiając ich dalszy los w jego rękach. Wziął dziewczynę na ręce i delikatnie całując jej policzki, czoło, nos, usta i szyję położył Victorię na łóżku w jej pokoju. Nachyliwszy się nad dziewczyną podciągnął do góry jej koszulkę. Po chwili to ona znalazła się na górze, patrząc triumfalnie na jego zdziwioną minę. Oboje dokładnie wiedzieli co powinno się stać i nie zamierzali tego powstrzymać.

Tego samego wieczoru w radiu ogłosili, że Hwang Joong Guk’ nie zamierza przyznać się do winy.
***
Victoria, Lissa, Simon i Isabelle stali przed budynkiem sądu ubrani w eleganckie ciuchy. Victoria trzymała dyktafon. Lissa była gotowa do działania i notowania. Wszyscy się denerwowali. Nie często w końcu mieli okazję zobaczyć na własne oczy przestępcę. Przydzielili mu obrońcę z urzędu, który będzie miał za zadanie dowieść lub nie jego niewinności. Świadkami w tej sprawie mieli być JongIn i Zitao oraz sąsiadka Hwang’ów. Wszyscy zajęli miejsca na sali rozpraw, a gdy sędzia wszedł i zajął swoje miejsce Isabelle poczuła, jak jej serce przyspiesza. Przy stole wraz z młodym adwokatem siedział mężczyzna koło pięćdziesiątki, który zapewne nie golił się od kilku dni, choć był schludnie ubrany. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, co przerażało Isabelle. Twarz Zitao pobladła na widok ojca, a Izzy pragnęła złapać go za rękę, pocieszyć, dodać otuchy. Zobaczyła jak ręce Victorii mimowolnie zaciskają się w pięści. Impulsywna dziewucha w każdej chwili mogła wstać i zacząć wykrzykiwać pod jego adresem najgorsze obelgi.
-Proszę prokuratora o przedstawienie oskarżenia.
Zza stołu wstała młoda, dość wysoka kobieta o czerwonych włosach. Na pewno była Koreanką, a dość krótkie kosmyki zasunięte miała za uszy. Wygładziła sądową szatę, po czym przeszła do odczytania swoich skrupulatnie sporządzonych notatek.
-Oskarżam Hwang Joong Guk’a o brutalne zabójstwo członków rodziny, oraz zwierzęcia, którego właściciela nie zidentyfikowaliśmy. Z zimną krwią odebrał życie trzem osobom, które mu ufały. Jako  dodatkowy zarzut przedstawić mogę próbę ukrycia ciał na strychu i ucieczkę z miejsca zbrodni. Wnioskuję o karę dożywocia.
-Obrona? Jakieś pytania? Proszę prokuratora o przedstawienie dowodów.
Kobieta skonsultowała się ze stojącym obok niej mężczyzną, który przyniósł laptopa i rzutnik. Na przygotowanym ekranie wyświetlono sporządzone przez policję zdjęcia zwłok, dowodów, pomieszczeń domu, w którym nie tak dawno były Victoria i Isabelle. Dziewczyny wstrzymały oddech czekając, co się stanie.
***
-Proszę o wygłoszenie mowy końcowej.
Prokurator wstała ze swojego stanowiska.
-Podsumowując, Hwang Joong Guk dopuścił się brutalnego morderstwa. Możemy założyć iż ucieczką z miejsca zbrodni przyznał się do winy ściągając na sobie wszelkie oskarżenia.
Młody adwokat poprawił krawat, wyraźnie się denerwując.
-Zgadzamy się ze wszystkimi zarzutami.
To co stało się później, wyglądało jak scena z filmu. Starszy mężczyzna zaczął okładać pięściami adwokata wykrzykując, że zemści się na wszystkich, którzy przyczynili się do jego nieszczęścia, nie chcieli go bronić. Ochrona wyprowadziła Joong Guk’a z Sali, po czym sąd ogłosił werdykt: Winny. Spocona, blada twarz Zitao odzyskała kolory a on sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć.
***
-Tak się cieszę – Isabelle rzuciła się chłopakowi na szyję, chociaż była od niego sporo niższa – Już po wszystkim. Możesz wrócić do domu.
-Tak – grymas na jego twarzy przypominał uśmiech – Chyba tak.
Victoria stała, a JongIn obejmował ją ramieniem. Lissa i Simon rozmawiali o czymś z ożywieniem. Po powrocie do domów musieli zacząć się pakować.
***
-Nie martw się – Zitao pocałował w czoło stojącą na lotnisku Isabelle – a przynajmniej o mnie. Teraz dam sobie radę, skończę studia.
Nie odpowiedziała starając się powstrzymać łzy. Victoria wymieniła z JongIn’em szybki pocałunek. Nieświadomi takiego obrotu sprawy Lissa i Simon wymienili zdziwione spojrzenia zastanawiając się, ile rzeczy w mieszkaniu Victorii tak naprawdę ich ominęło, podczas gdy kompletnie nieświadomi prowadzili wywiady środowiskowe wśród mieszkańców Busan.
-Przepraszam – powiedziała do nich Izzy, gdy wszyscy już siedzieli w samolocie – ale chyba rozumiecie, że nie mogłyśmy wam powiedzieć o wszystkim.
-Jasne – uśmiechnęła się ze zrozumieniem Lissa – mamy wszystkie potrzebne materiały do pracy i to jest najważniejsze. Reszta nie jest moją sprawą – puściła jej oko – Prawda? –zwróciła się znaczącym tonem do Simona.
-Racja, racja – przytaknął jej, a ona rozczochrała jego czuprynę i poprawiła jak zwykle przekrzywione połówki.
***
-Cieszę się, że przyszedłeś, muszę ci coś powiedzieć – powiedziała Isabelle, jakby miała gulę w gardle. Jamie wszedł do mieszkania i usiadł na kanapie naprzeciw niej – napijesz się czegoś? – pokręcił głową – pozwól mi zacząć. Nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Jamie, nie mogę cię dłużej okłamywać. W Korei stało się coś, na czym nie mogłam zapanować. Nigdy nie chciałam cię zranić, ani być wobec ciebie nie w porządku. Po prostu…
-Poznałaś kogoś – stwierdził cierpko – nie tłumacz się. Rozumiem. Szkoda tylko, że to wszystko stało się pod moją nieobecność. Tak bardzo potrzebowałaś czyjejś bliskości? Nie mogłaś do cholery zadzwonić? Cokolwiek. Czuję się jak śmieć, bo straciłaś głowę dla… kolesia, który na pewno nie będzie dla ciebie tak dobry jak ja. Po co tam pojechałaś? Do pracy, tak? Jesteś dziennikarką, czy do cholery jasnej dziwką?
-Jamie…
-Nie chcę cię więcej widzieć.
Gdy wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami, upadła na podłogę i zaczęła płakać, choć właśnie takiej sytuacji się spodziewała. Nikt nie zareagowałby na zdradę spokojnie, a to były konsekwencje jej zachowania. Po chwili drzwi otworzyły się ponownie, a ona łudziła się, że Jamie wróci i choć nie będą razem powie, że jej nie nienawidzi, przeprosi za ostre słowa. To jednak się nie stało. Przyszłą victoria rzucając na podłogę siatkę z chińskim żarciem i piwem.
-Cholera, Izzy.. co się stało? Wybiegał stąd Jamie… aż tak źle poszło?
-W porządku – podniosła się otrzepując spodnie – zasłużyłam na to.
-Nie, wcale nie. Nikt nie zasłużył na to, by karać go za uczucia.
***
Isabelle i Victoria spędzały razem coraz więcej czasu, choć były jak ogień i woda. Izzy wrażliwa, czasem nawet zbyt delikatna i łatwo popadająca w rozpacz, Viki z kolei do bólu optymistyczna, zawsze szczęśliwa, impulsywna i nie lubiąca się martwić. Takie dwie osoby na pozór nigdy nie powinny się dogadać, a jednak okazało się, że nie mogły stworzyć bardziej idealnego połączenia. W swoim towarzystwie zachowywały się jakby znały się od zawsze, i nie miały przed sobą prawie żadnych tajemnic. Victoria nauczyła się cierpliwości, Isabelle patrzyła na rzeczy bardziej optymistycznie. Były Jak Yin i Yang tworząc całość symbolizującą idealną harmonię i wyważenie cech będących całkowitym przeciwieństwem. Spędziły w tym stanie 3 lata śmiejąc się, a jeśli trzeba płacząc razem. Blog Victorii zamienił się w oficjalną stronę, którą prowadziła mając już niewielkie biuro przy piątej alei. Przewodziła niezbyt licznemu, bo zaledwie dwudziestoosobowemu sztabowi wykonawców, którzy współtworzyli portal razem z nią. Izzy odeszła z firmy by teraz pracować z przyjaciółką, łeb w łeb pisząc najbardziej poczytne reportaże w całym Londynie. Oczywiście wciąż utrzymywały kontakt z Lissą i Simonem, którzy po roku zdecydowali się zaręczyć. Victoria często  pisała kolumny i artykuły na temat tego, jak radzić sobie z miłością na odległość, bo właśnie w takim związku była z JongIn’em. Widywali się w każde święta i wakacje. 3 razy w roku ale za to dość… skutecznie, jeśli można to tak ująć. Izzy również utrzymywała z Zitao kontakt, ale dużo czasu zajęło jej oswojenie się z obecną sytuacją. Sytuacja między nimi nie była do końca wyjaśniona, no może poza faktem, że wciąż się potrzebowali. Isabelle chowała uczucia, a jednak on za nią tęsknił i tego nie ukrywał. Rozmawiali ze sobą, chłopak wrócił na uczelnię, najbardziej lubił zajęcia z literatury i sztuki, choć koniec końców zdecydował się na psychologię. JongIn otworzył samodzielny warsztat, choć on też skończył szkołę, jednak był żywiołowy jak Victoria, więc postanowił zaczekać z pracą lekarza.
Ulice Londynu gładko pokrywały pierwsze płatki  grudniowego, delikatnego jak puch pisklęcych piór śniegu.
-Kiedy będziesz w domu Vic? – spytała Isabelle mijając jedną ze sklepowych witryn na której gnieździli się mikołaje, renifery i elfy.
-Niedługo. Znasz kod do drzwi, prawda? – mówiła uśmiechając się, czego na szczęście Izzy przez telefon nie mogła zobaczyć.
-W porządku! Zaczekam na ciebie w środku, tylko nie chodź za długo po sklepach.
-Oki doki, kocham! – odpowiedziała i Isabelle przysięgłaby, że wypowiadając te słowa przyjaciółka układa usta w dziubek i zalotnie jej macha.
Izzy pokręciła głową uśmiechając się i ruszyła w kierunku mieszkania przyjaciółki znajdującego się kilka budynków obok. Poprawiła torbę na ramieniu, a w rękach trzymała siatki z ogromnymi świątecznymi zakupami. Zanim Isabelle wyjedzie do domu, a Victoria do JongIn’a, postanowiły zrobić sobie wspólny wieczór z wręczaniem prezentów, jedzeniem, i jakimś fajnym filmem, pewnie komedią romantyczną. Wbiegła do budynku i wsiadając do windy skierowała urządzenie na drugie piętro. Znalazłszy się przed mieszkaniem wstukała kod i weszła do środka. Wszędzie było ciemno. Zapaliwszy w przedpokoju światło postawiła na stole w kuchni siatki z zakupami, a gdy skierowała się w stronę pokoju, poczuła unoszący się prawie niezauważalny w powietrzu zapach wanilii. Zauważyła płomienie świec, a gdy zapaliła światło, usłyszała głos.
-Długo się nie widzieliśmy – na środku pokoju stał uśmiechnięty, trzymający ręce w kieszeniach Zitao. Jego włosy były teraz jaśniejsze, miał na sobie ciemnoszarą bluzę i czarne dżinsy.
Głos uwiązł jej w gardle i zupełnie zapomniała o wszystkim, co mogłaby powiedzieć. Oczywiście układała milion scenariuszy, w których się spotykali, a każdy z nich był inny. W jednych rzucali się sobie w miłosne objęcia, w drugich okazywało się, że obustronne uczucie wygasło, a jeszcze w trzecich czy następnych któreś z nich kończyło ze złamanym sercem.
 Tymczasem Zitao zrobił krok do przodu. Pewny i zdecydowany, jakby wszystko sobie zaplanował. A może faktycznie tak było? Spojrzeli sobie w oczy, uśmiechnęli się, ich usta zetknęły się w delikatnym, ale pełnym smutku i tęsknoty pocałunku, które jednak po krótkiej chwili ustąpiły nieopisanej radości. Po policzku Isabelle spłynęła łza, a on otarł ją opuszkami palców. Powiedzieli, że tęsknili.
-A jeśli znów znikniesz? – spytała Isabelle bacznie mu się przyglądając.
-Nigdzie się nie wybieram.
***


-Wreszcie jesteś, co tak długo? – spytała siedząca przy barze Victoria, uśmiechająca się w stronę zbliżającego się do  krzesła obok niej JongIn’a.
-Zitao strasznie się grzebał. Był zdenerwowany, nie wiedział co powinien zrobić, wariował jak dzieciak z podstawówki, który zamierza podesłać lasce liścik w stylu „Chcesz ze mną chodzić? Zakreśl tak lub nie” –zażartował chłopak.
-Cieszę się, że jesteś – uśmiechnęła się Victoria, zgarniając z oczu chłopaka kosmyk teraz już nie czekoladowych, a czarnych, chociaż lekko przydługich włosów – Komuś przydałaby się wizyta u fryzjera. Wyglądasz jak pies pasterski.
Spojrzał na nią spode łba dość brutalnie przyciągając do siebie jej twarz i mocno wpijając się w ej usta. Pocałunek był szybki ale namiętny i sprawił, że pragnęła więcej.
-Ale chyba całuję trochę lepiej – skwitował widząc jej skonfundowaną minę.
Chociaż rozmawiali codziennie, wieczór spędzili jakby nie mieli ze sobą kontaktu przez wiele miesięcy. Nie mogli się sobą nacieszyć, będąc zachłannymi i nienasyconymi jeśli chodzi o miłość drugiego.
-Jestem syta, dziękuję – uśmiechnęła się do JongIn’a Victoria.
-Hm? – chłopak przekrzywił lekko głowę w pytającym geście.

-Takie słowa wypowiedziała jedna ze stworzonych przez Murakamiego bohaterek – zrobiła efektowną pauzę, odsłaniając zęby w białym, pełnym szczęścia uśmiechu – „Chociaż raz chciałam tego doświadczyć - doznać wiele miłości. Tyle, żeby powiedzieć już wystarczy, jestem syta, dziękuję.”

Koniec