Lucy wyglądem przypomina istotę ludzką, ale z jednym wyjątkiem- z jej głowy wyrastają rogi. Należy ona bowiem do gatunku zwanego Diclonius. Istoty te posiadają nadprzyrodzone moce, dzięki czemu mogą zostać użyte jako broń przeciwko całej ludzkości. Lucy ucieka z laboratorium, w którym jest przetrzymywana, zabijając przy tym wszystkich jego pracowników. Trafia do świata przeciętnych ludzi, jednak nie pamięta nic ze swojego poprzedniego życia. Spotyka tam dwójkę przyjaciół, którzy postanawiają się nią zaopiekować. Yuka i Kouta przyjmują ją do siebie, co stanowi początek całej historii.
Jeśli chodzi o fabułę, jest to coś nowego. Z mojego punktu widzenia pomysł jest świeży, bo pomimo tego, że przepadam za anime typu gore, z czymś podobnym jeszcze nigdy się nie spotkałam. Akcja rozwija się równomiernie, w miarę upływu czasu. Jeśli chodzi o natężenie wątków i wydarzeń w czasie, wszystko to jest stonowane, i chyba nie ma tu żadnych ogromnych zwrotów akcji. Źli pozostają złymi, dobrzy dobrymi. Mamy tutaj jeszcze ambaras w postaci głównej bohaterki, która posiada dwa alter ego...ale co z tym fantem zrobić? Lucy trafia do domu Kouty nie znając praktycznie ludzkiego języka, ani żadnych typowo człowieczych zachowań. Zostaje wychowana dosłownie od zera. W zasadzie jest ona tykającą bombą, z której mocy Yuka i Kouta nie zdają sobie jeszcze sprawy, przez co nie chcą wydać Lucy ścigającym ją policjantom i naukowcom. Dużo krwi, flaków, latających kończyn, czyli fani gore będą zadowoleni. Trudno jest ocenić mi, czy anime faktycznie było tak brutalne, ale poodrywane ręce, nogi czy głowy podrygujące po raz ostatni w kałuży krwi, to chyba trochę nie w moim stylu, chociaż nigdy nie stroniłam od brutalnych serii. Niestety, pomimo ciekawego pomysłu, jest kilka rzeczy, które wydały mi się mocno irracjonalne. Pomińmy fakt, że cała ta historia jest fikcją, więc może stać się tu wszystko, ale są fakty które bardzo mnie skonfundowały. Mamy do czynienia z Lucy, istotą typu Diclonius, jak nam się na początku wydaje jedyną istotą tego gatunku. Co się później okazuje... pojawia się druga. Byłoby w porządku ale... jest i trzecia. W tej sytuacji idealnie sprawdza się stare powiedzenie, że troje to już tłok. Naturalnym byłoby, gdyby Lucy posiadała jednego wroga swojej rasy i wtedy wszystko trzymałoby się kupy. Teraz, nie dość, że dwie bohaterki walczą między sobą, w ostatnich odcinkach pojawia się trzeci, żądny krwi osobnik i robi rozróbę. Niestety, co za dużo to nie zdrowo, a przynajmniej w moim odczuciu.
Jakby jednak nie patrzeć... Lucy stara się być człowiekiem, a Kouta i Yuka stają się jej bliskimi. Anime po raz kolejny pokazuje nam, że powodem, dla którego inne istoty stają się bezwzględne i żądne krwi jest ludzkie okrucieństwo. To ludzie uczynili z Lucy prawdziwego potwora. Bohaterka od początku do końca targana jest przez sprzeczne uczucia. Tlą się w niej zarówno chęć mordu, jak i typowe ludzkie odczucia, takie jak wiara i empatia. Wątek Lucy rozwija się bardzo zgrabnie, przez co możemy zobaczyć iż tak naprawdę nie jest ona istotą złą do szpiku kości. Jest jedynie skrzywdzona i straciła wiarę w dobro. Dzięki swojej drugiej osobowości będzie mogła znów tą wiarę odzyskać. Yuka i Kouta również stanowią przykład prawych obywateli kraju kwitnącej wiśni. Przygarniają przybłędę, tworzą dla niej prawdziwy dom... a później przygarniają jeszcze dwie inne osoby. Rozumiem, że mają dobre serca, ale niestety tutaj pojawia się kolejny wątek, który wydał mi się co najmniej dziwny. Ratują znalezioną na plaży dziewczynę, jasne, czysto ludzki odruch i chęć pomocy, ale żeby po jakimś czasie studenci tworzyli z domu przedszkole? .
Co jeszcze mnie tutaj ruszyło? Wątek miłosny, bo jak widać, pomimo tego, że jest to anime typu gore, historia zawiera chyba w sobie wątki z każdej beczki. Pomiędzy dwójką studentów rodzi się uczucie, które delikatnie kiełkuje tylko po to... żeby mężczyzna wybrał na swoją miłość kogoś, kto zabił mu rodzinę, a później na jego oczach wymordował połowę miasteczka? No cóż, co kto lubi.
Przejdźmy jednak jeszcze raz do pozytywów, bo pomimo ciekawej fabuły anime może poszczycić się soundtrackiem. Opening jest wyjątkowo klimatyczny. Słuchając go czujemy niepokój, ciarki, wszystkie te emocje, które powinny towarzyszyć produkcjom zawierającym elementy grozy. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o endingu. Piosenka jest bardzo przyjemna ale trochę...z kosmosu? Całość serii trzyma nas w stanie konsternacji, oczekiwaniu co jeszcze złego może się stać, a pod koniec każdego odcinka atakowani jesteśmy wesolutką pioseneczką o miłości.
Jak do tej pory, moje zdanie na temat anime wydaje się bardzo nierównoznaczne, więc czas na krótkie podsumowanie. Wszystko w tym anime jest dla mnie sprzeczne i spójne jednocześnie. Pomimo tego, że każdy wątek czy bohater ma w sobie rzeczy które podobały mi się i które mi się nie podobały, jednak przeważają tutaj pozytywy. Historia jest ciekawa, bohaterowie również, muzyka piękna, chociaż momentami odnosiłam wrażenie, że wszystko jest przedobrzone. Nie mam na temat tego anime równoznacznej opinii, gdyż na zmianę uważałam je za świetne i słabe. Dopiero po obejrzeniu całości mogłam rozważyć za i przeciw żeby stwierdzić, że tak naprawdę "Elfen Lied" jest serią udaną. Anime bardzo mi się podobało, nawet pomimo wspomnianych przeze mnie wcześniej minusów. Jakby nie patrzeć, wszystko to jest kwestią niezwykle subiektywną i to co mogłoby nie podobać się mnie, komuś innemu może wydać się strzałem w dziesiątkę. Jest akcja, krew, chociaż momentami jest jej trochę za dużo, wszystko wbrew pozorom trzyma się kupy na jak najwyższym poziomie. Czy będę chciała wrócić do anime "Elfen Lied"? Chyba tak, choć nie jestem stuprocentowo pewna.Czy pojawiają się tutaj myśli, do których powinniśmy się odnieść? Oczywiście. Każdy z nas zasługuje na drugą szansę, bez względu na to, jakie błędy popełnił.
Dobranoc~