środa, 12 marca 2014

Free Love - część 1

Isabelle Fray szła zatłoczonymi ulicami Londynu, lawirując pomiędzy przechodniami z kubkiem kawy ze Starbucks’a. Dwudziestopięciolatka niedawno rozpoczęła pracę w gazecie i póki co, pełniła tam rolę chłopca na posyłki, choć jej marzeniem było pisanie artykułów tak wielkich i godnych zapamiętania, by wszędzie było o niej głośno. Odrzuciwszy na lewe ramię długie, czarne włosy, przygryzła wargę i weszła do ogromnego, nowocześnie przeszklonego biurowca przy Oxford Street, gotowa na kolejny dzień niekoniecznie przyjemnych wyzwań. Faktycznie, ten dzień nie miał być dla niej żadnym wielkim przełomem, który sprawi, że awansuje na wyższe stanowisko, a jednak nie spodziewała się, że nastąpi on całkiem niedługo. 8 godzin pracy spędziła siedząc przy biurku, zakreślając interesujące tematy do artykułów czy reportaży, a jednak nikogo to nie obchodziło, bo wszyscy zajęci byli odbieraniem telefonów i lizaniem tyłków firmom, które ich sponsorowały –całkowita norma.
Gdy wyszła z biura, przed budynkiem czekał na nią Jamie oparty o swoje czarne BMW. Miał specyficzną, angielską urodę, a jednak pomimo niezbyt dużego uroku osobistego sprawiał wrażenie atrakcyjnego. Smukły i wysoki, z opadającymi blond włosami i niebieskimi oczami wyglądał jak rasowy model i oglądało się za nim sporo dziewczyn. Gdy go dostrzegła, na twarzy Isabelle zagościł szeroki uśmiech. Chłopak odpowiedział tym samym unosząc brwi w zabawnym geście.
-Co tak długo Fray? Jak było w pracy i ile kaw musiałaś dzisiaj przynieść? – spytał z lekką kpiną, przesuwając dłonią po jej policzku, gdy do niego podeszła. Wiedział, że dziewczyna do czegoś dojdzie, jednak chodzenie po kawę i lunch  przełożonych do Starbucks’a póki co wydawało mu się całkiem zabawne.
-Nawet nie pytaj – prychnęła – posuń się – dała mu kuksańca w bok i wsiadła do samochodu.
***
Victoria niemalże leżała na oparciu obrotowego krzesła i okręciwszy się na nim po raz kolejny, głośno wypuściła powietrze z ust w wyrazie całkowitego znużenia.
-Zaraz zwariuję – mruknęła sama do siebie i powróciła do pozycji siedzącej.
Wypiła ostatni łyk mocno posłodzonej kawy z mlekiem i z głośnym stuknięciem odstawiła kubek na biurko. Znudzona spojrzała w ekran laptopa i przetarła oczy dłońmi. Praca w domu miała swoje zalety, jednak szybko się nudziła. Dziewczyna opuściła klapę komputera i ruszyła do drzwi. Ściągnąwszy z wieszaka wierzchnie odzienie narzuciła je na siebie i wyszła z mieszkania. Zbiegła po krętych stopniach klatki schodowej, po czym ruszyła w kierunku Hyde Parku. Czasem praca ją męczyła i wtedy Victoria wybierała się na spacery, by co nieco przemyśleć, a przede wszystkim zaczerpnąć świeżego powietrza. Potrząsając puszystymi włosami, ciemniejszymi na tle biszkoptowego trencza kroczyła przed siebie i lekko kołysząc biodrami przyciągała liczne spojrzenia. Na nosie miała ciemne okulary, bez których właściwie nie ruszała się z domu. Jak na wczesną wiosnę nie było zbyt ciepło, a jednak nikłe promienie słońca przebijały przez typowo londyńskie, szare chmury.
Victoria prowadziła internetowego bloga, który poruszał aktualne i społecznie ważne tematy. Kiedyś chciała pisać do gazet, a jednak była wolnym duchem, więc uznała, że coś takiego mogłoby ją jedynie krępować. Sama zauważała i zgłębiała problemy w społeczeństwie począwszy od tyranii w osiedlowym spożywczaku, a skończywszy na zaginięciach, czasem nawet morderstwach. Szybko stała się popularna, subskrypcje i komentarze zdobywała w mgnieniu oka, lecz z czasem nawinęło się też kilku sponsorów, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na przyzwoitą jakość życia. Z części czegoś, co Brytyjczycy nazywali Citizen journalism, Victoria stała się niezależnym, jednoosobowym zespołem dziennikarskim i bardzo to lubiła.  Na przejściu minęła czarne BMW, lecz nie obejrzawszy się za nim nawet ruszyła przez siebie.
***
-Co dzisiaj jemy? – spytała Isabelle, leżąc na kanapie z głową na kolanie siedzącego po turecku Jamie’go, który bawił się jej włosami, nawijając sobie długie kosmyki na palce.
-Nie wiem, to twoje mieszkanie – odparł beztrosko – zrobiłaś chociaż zakupy? –zażartował.
-Zdziwiłbyś się – złożył delikatny pocałunek na jej czole, a ona zerwała się i ruszyła w stronę kuchni, która tak naprawdę połączona była z salonem – wiem, że we mnie wątpisz – obdarzyła go morderczym spojrzeniem wyciągając w stronę chłopaka palec w oskarżycielskim geście, po czym otworzyła drzwi czarnej i wysokiej prawie na dwa metry lodówki.
-Więc na co masz ochotę? – podszedł do niej leniwym, ale pełnym nonszalancji krokiem i kładąc głowę na jej ramieniu oplótł dłońmi talię Isabelle – Dzisiaj ty gotujesz.
-Jesteś pewny? Ostatnio ci nie smakowało – zwróciła się do niego z wyrzutem i położyła na stoliku kilka wyjętych z lodówki jajek – Tym razem zrobię omlet. Powinien być dobry – wzruszyła ramionami – o ile go nie spalę.
-W porządku – Jamie wyrzucił ręce do góry w geście jakby się poddawał – nie będę cię rozpraszać – usiadł na kanapie i założywszy nogę na nogę zaczął czytać książkę.
W sposobie bycia Jamie’go, a nawet siedzenia, czy ułożenia nóg było coś wystudiowanego, nierzeczywistego. Coś, co sprawiało, iż wyglądał na nieuchwytny cień, który może zniknąć w każdej, chwili, gdy tylko Izzy na chwilę odwróci wzrok.
***
-Znowu pusta lodówka – westchnęła Victoria zgarnąwszy z półki ostatnie opakowanie jogurtu naturalnego – za wieczną dietę – podniosła kubeczek do góry jakby wznosiła toast i usiadła na podłodze przed komputerem. – co za bzdury –mruknęła przeglądając nowości na portalach plotkarskich.
Nie zauważywszy kiedy, opróżniła zawartość kubeczka, wyrzuciła go do śmieci i skrzywiła się, gdy usłyszała, że burczenie w jej brzuchu nie ustało. Leżała na podłodze znudzona wymachując nogami, gdy nagle rozpoznała dźwięk klucza przekręcanego w drzwiach jej mieszkania.
-Victoria Hathaway! – usłyszała z holu – znów się obijasz!
-Jenna! – krzyknęła i zerwała się z podłogi. Jej oczy natychmiast spoczęły na siatkach z zakupami, które miała ze sobą kuzynka – wiesz, że znów ratujesz mi życie?
-Wiem – dziewczyna postawiła siatki na stole w kuchni i otworzyła lodówkę, w której świeciło pustką – gdyby nie ja, pewnie byś zdechła z głodu idiotko – skomentowała.
-Nie musisz być taka niemiła – Victoria założyła ręce na piersi.
-Nie muszę, ale mogę – młodsza spojrzała na nią pytająco – Bo mam mięso.
-Przywiozłaś gulasz cioci?! Pycha! – Victoria susem znalazła się przy kuchni i wyciągnęła z szuflady widelec. Kuzynka zdzieliła ją żartobliwie po palcach – zaczekaj żarłoku! Jest zupełnie zimny.
Jenna uśmiechnęła się rozczulona. Znała swoją kuzynkę na tyle dobrze, iż wiedziała, że ta dla porcji mięsa zrobi wszystko, pewnie nawet rzuciłaby się pod samochód.
***
Hey Jude, don't be afraid,
you were made to go out and get her.
The minute you let her under your skin,
then you begin to make it better.

And anytime you feel the pain,
hey Jude, refrain,
don't carry the world upon your shoulder.

For well, you know that it's a fool
who plays it cool
by making his world a little colder.

Na, na, na, na, na na, na, na. na.
Siedzieli na podłodze, a Jamie grał na gitarze i po cichu podśpiewywał, podczas gdy Isabelle ściskała w palcach kieliszek z winem. Spróbowała łyk, a na jej twarz wtargnął  dziwny grymas.
-Co jest? – zaśmiał się Jamie – Nie lubisz Beatlesów?
-Nie, to wino – odparła Isabelle, wciąż czując cierpki smak napoju.
Spojrzawszy na zegarek blondyn odłożył gitarę do pokrowca, po czym podniósł się i ruszył w stronę dziewczyny, wyciągając jej kieliszek z dłoni.
-Muszę już iść, jest późno. Nie pij tyle, masz jutro pracę – powiedział z troską.
-W porządku – uśmiechnęła się i wstała by odprowadzić go do drzwi.
-Do jutra – złożył na jej ustach szybki pocałunek i zniknął w mroku klatki schodowej.
Isabelle ruszyła chwiejnym krokiem do łazienki. Chwiejnym, bo miała naprawdę słabą głowę. Gdy stanęła pod prysznicem, poczuła jak ciepłe stróżki wody delikatnie spływają po jej ciele, a mięśnie się rozluźniają. Czuła się zabawnie nieobecna. Wyszedłszy z łazienki skierowała się w stronę łóżka i opadła na nie niczym kłoda, natychmiast zasypiając.
Obudziły ją promienie wiosennego słońca sprawiając, że miała ochotę wstać, nawet jeśli czekał ją kolejny niezbyt ciekawie zapowiadający się dzień. Szybko umyła zęby, przygładziła włosy z trochę już za długą grzywką i obramowała oczy czarnymi kreskami. Wydęła usta przed lustrem, mając na nich pomadkę Rimmel odcień 20, jej ulubioną. Założywszy skórzaną kurtkę wyszła z mieszkania, wkładając klucze do jednej z kieszeni torby. Uśmiechnęła się sama do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru i ruszyła w stronę biura. Zaczepiwszy czubem trampka o wyższy krawężnik, którego nie zauważyła, Isabelle prawie się potknęła i zaklęła cicho pod nosem. Nawet taka głupota nie była w stanie wytrącić jej z równowagi. Uśmiechała się do siebie i do przechodniów, szczęśliwa jak dziecko. Gdy weszła do biura, skinęła głową przełożonym i zajęła miejsce pomiędzy dwójką współpracowników, Simonem i Lissą.
-Czemu się tak uśmiechasz? – spytała blondynka lekko unosząc kąciki ust – Dobry seks?
-Coś w tym rodzaju – Isabelle puściła jej oko robiąc głupkowatą minę.
-Serio? – spytał Simon poprawiając na nosie okulary. Dziewczyny spojrzały na niego spod byka. Za każdym razem, gdy poprawiał swoje połówki miały wrażenie, że gdyby zmienił te wariackie gogle na soczewki, byłby bardzo przystojny ze swoimi ciemnymi oczami i kręconymi włosami. Tymczasem chodził w koszuli i pod krawatem jak stary urzędas, podczas gdy był młodym, niespełna trzydziestoletnim pismakiem.
Każde z nich zajęło się swoimi obowiązkami, spędzając w ten sposób czas aż do przerwy obiadowej. Isabelle wyciągnęła się przed biurkiem i postanowiła wstać, by trochę rozprostować nogi.
-FRAY! – usłyszała krzyk dobiegający z gabinetu dyrektora.
-No nie, pewnie chce kolejna kawę – załamała dłonie wzdychając zrezygnowana i ruszyła w kierunku drzwi jak na ścięcie. Lissa przytaknęła jej pocieszająco a z ust Simona dało się słyszeć ciche „Nie daj się”. Dzięki za wsparcie, przyda się, bym nie chciała wylać mu tej kawy na łeb, pomyślała Izzy.
-Tak, panie dyrektorze? – zdobyła się na wymuszony uśmiech i weszła do gabinetu.
-Siadaj – wskazał jej krzesło naprzeciw siebie.
-To jaka kawa dzisiaj? – wyrwało jej się, choć tego nie planowała. Dzięki bogu mężczyzna puścił tę uwagę mimo uszu, co przyjęła z ulgą.
-Ostatnio radziłaś sobie bardzo dobrze – chyba w przynoszeniu zamówień, odgryzła się mu w myślach – więc uznałem, że mogę dać ci pierwsze zlecenie.
-Serio? – spytała. Tego się nie spodziewała.
-Tak. „Serio”. – rzucił w jej stronę teczkę z dokumentami – przyjrzyj się tej sprawie. Za jakiś czas znów cię zawołam – użył gestu dłoni, który oznaczał, że ma zniknąć mu z oczu.
Przytaknęła i wychodziła już z gabinetu, gdy nagle zatrzymał ją szef.
-Fray? – jeśli będzie musiała przynieść mu jednak te kawę, to przysięgała, że się załamie.
-Tak, sir?
-Przekaż Lewis’owi, że czekam na espresso. Niech nie słodzi.
Wróciła do swojego biurka zadowolona i wypinając pierś do przodu usiadła, kładąc przed sobą teczkę z dokumentami.
-Co to? – spytała zaciekawiona Lissa.
-Dostałam pierwszą sprawę – uśmiechnęła się Izzy – Ah tak, Simon?
-No? – spytał nie podnosząc głowy znad jakiegoś pozakreślanego żółtym markerem artykułu.
-Szef prosi cię o kawę – Lewis miał minę jakby wymierzono mu policzek, zaś Isabelle i Lissa wybuchły śmiechem.
***
-Zginął naszyjnik z pereł? Serio? Naprawdę uważasz, że będę zajmowała się takimi głupotami ty stary imbecylu? – krzyknęła Victoria rozmawiając przez telefon z jednym ze sponsorów, ale ten nie znosił sprzeciwu, więc po prostu trzasnęła słuchawką.
-Co się stało? – spytała siedząca przy stole Jenna, która została u Victorii na noc.
-Chcą, żebym porozmawiała z jakąś starszą panią, której zginęła kolia. Czy oni naprawdę nie mają pojęcia, jakie to głupie? Jen, wiem jak takie sprawy się kończą. Zazwyczaj okazuje się, że babcia ma alzheimer’a i naszyjnik leży gdzieś w domu, bo schowała go do innej szuflady, ale o tym nie pamięta.
-I co z tym zrobisz? – spytała starsza przeżuwając kawałek suszonej moreli.
-Nic, jakoś muszę zarabiać – zarzuciła na siebie ten sam biszkoptowy trencz i wygrzebała z torby okulary przeciwsłoneczne – Idę.
Na szczęście mieszkanie babci nie znajdowało się daleko, więc nie minęło piętnaście minut, a Victoria była na miejscu. Zaskoczenie odmalowało się na jej twarzy, gdy zobaczyła, że pod drzwiami pani Wilson stoi jeszcze jedna dziewczyna, która znudzona raz po raz naciskała guzik dzwonka.
-Wyluzuj niunia, zakłócasz spokój – skomentowała spokojnie Victoria i stanęła pewnie obok drzwi.
-Jesteś może rodziną? – spytała tamta z zainteresowaniem spoglądając na Viki.
-Nie, reporterką – odparła spokojnie ku zdziwieniu czarnowłosej.
Zapewne wdałyby się w niezbyt przyjemną wymianę zdań, gdyby nie fakt, że w drzwiach stanęła pani Wilson. Czarnowłosa uśmiechnęła się przyjaźnie i pokazała starszej kobiecie swoją legitymacje prasową. Kobitka odpowiedziała jej tym samym wyrazem twarzy.
-Dzień dobry. Isabelle Fray, przyszłam z panią porozmawiać – zaczęła spokojnie i wolno, jakby kobieta była co najmniej całkowicie głucha.
-Ah, wejdź skarbie, chodź, chodź! – staruszka przywołała ją gestem do środka.
-Przepraszam, dzisiaj do pani dzwoniłam – Victoria zatrzymała drzwi wpychając czubek buta między nie, a futrynę.
Zdezorientowana kobieta wpuściła obie dziewczyny do środka.
***
-Gdzie idziesz? – Victoria biegła za brunetką przytrzymując na głowie kapelusz, dzięki któremu często czuła się jak seksowny szpieg z Mission Impossible.- Zamierzasz wykorzystać ten materiał w prasie? – pytała we własnym interesie. Nie lubiła, kiedy ktoś zabiera jej temat sprzed nosa.
-Jeszcze nie – uśmiechnęła się Isabelle – Mam do załatwienia dodatkowo kilka spraw. Miło było poznać! Siemka!– podbiegła do nadjeżdżającej taksówki i skierowała się w stronę centrum, gdzie zamierzała porozmawiać z synem Pani Wilson.
Drzwi apartamentu otworzył jej zadbany , niespełna czterdziestoletni mężczyzna w garniturze.
-To pani – uśmiechnął się nieciekawie – proszę wejść.
-Dziękuję – odpowiedziała mu skinieniem głowy.
***
-I jak, masz coś? – głos w słuchawce brzmiał, jakby Simon był nieźle podekscytowany.
-Naprawdę chcesz wiedzieć? – spytała Isabelle siedząc w knajpie z rozrzuconymi notatkami i stojącym przed nią, parującym jeszcze latte– Nie ma żadnego tajemniczego zaginięcia.
-Jak to? – spytał z niedowierzaniem w głosie.
-Syn zastawił jej naszyjnik w lombardzie, ponieważ potrzebował pieniędzy na spłacenie części długu firmy. Szef, ten stary kretyn  naprawdę oczekiwał, że zrobimy z czegoś takiego porządny reportaż?
-Faktycznie, nie brzmi to dobrze. Przyjechać do ciebie? – westchnął Lewis – jeśli będę musiał przynieść temu staremu prykowi jeszcze jedną kawę, chyba oszaleję.
-Nie, dzięki, dam sobie radę. Oki Simon, kończę, trzymaj się.
Upiła łyk kawy i spojrzała z bezradnością wymalowaną na twarzy na sporządzone podczas obu spotkań notatki. Usłyszała delikatny dźwięk przyczepionego do drzwi dzwoneczka, przez które weszła dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych. Co ona, ma się za gwiazdę? Przecież jest tutaj ciemno, pomyślała Isabelle.
-Kelner? – powiedziała podnosząc nonszalancko dłoń – Americano raz.
Isabelle wywróciła oczami. Tak jakby księżniczka nie wiedziała, że jesteśmy w barze samoobsługowym, a mimo to kelner jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się przy jej stoliku, stawiając na nim kawę. Odpowiedziała mu leniwym uśmiechem, po czym wstała trzymając kubek w prawej dłoni. Wyglądała znajomo.
-No bez jaj – zatrzymała się patrząc na Isabelle. Podeszła do jej stolika i całkowicie „przypadkowym” ruchem upuściła kubek na notatki brunetki – Upsi, nie chciałam – odparła i uśmiechnęła się sztucznie.
- Jasne – odparła Izzy zakładając ręce na piersi, a Victoria skierowała się w stronę wyjścia – Swoją drogą – zaczęła brunetka – były bezwartościowe. Naszyjnik zabrał syn kobiety. Szkoda, prawda?
***
Tajemnica pereł rozwiązana. Syn Pani W. ukradł naszyjnik, by spłacić długi firmy.
Victoria zaklęła pod nosem, gdy weszła na stronę jednego z dzienników społecznych i zobaczyła tytuł artykułu. A jednak ta menda wykorzystała temat, który podobno był beznadziejny. Walić ją. Zamknęła laptopa i prychnęła głośno, kopiąc leżącą nieopodal poduszkę. Jeszcze się policzymy, pomyślała i postanowiła, że tego wieczoru pójdzie do klubu. Nic nie poprawiało jej humoru tak, jak dobra zabawa.
Piła za trzech, próbując zapomnieć o porażce. Przeżyła ją mocno, bo nieczęsto zdarzało jej się z kimś przegrać. Lubiła być na górze i nigdy tego nie ukrywała. Tańczyła jakby chciała zapomnieć o świecie, całowała facetów, tańczyła jak wariatka, do domu wróciła nad ranem ledwo trzymając się na nogach. Jak szaleć, to szaleć.
***
-Jamie, spójrz! – krzyknęła Isabelle włączając wiadomości.
Był sobotni poranek, a Jamie został na noc pierwszy raz od dawna. Podczas gdy Izzy jak co rano oglądała programy informacyjne, chłopak jedynie zakrył głowę poduszką, by jeszcze nie wstawać.
-Izzy, chodź spać, jeszcze wcześnie – złapał ją w pasie i zaczął łaskotać, przyciskając jej nadgarstki do łóżka. Złożył na ustach dziewczyny delikatny pocałunek, przy czym przygryzł jej wargę, jednak ona pozostawała niewzruszona.
-Czekaj chwilę – podniosła się i skupiła całą uwagę na wiadomościach.
Na strychu domu znaleziono dwa owinięte w folie ciała. Wczorajszego wieczoru w Busan, prowincji Korei Południowej doszło do brutalnego morderstwa. 53- letni Hwang Joong Guk zamordował swoją żonę Hwang Hee Jin i córkę Hwang Tae Yeon, zadając ciosy w brzuch nożem lub dusząc ofiary. 21 letni Zitao cudem przeżył, gdyż podczas zdarzenia był na uczelni. Chwilowo nikt nie wie, gdzie jest sprawca, a chłopak pozostaje pod opieką medyczną w wyniku głębokiego szoku.
Kamera koreańskich reporterów nakierowana została na wyprowadzanego z budynku przez policjantów chłopaka. Był blady jak ściana, bardzo wysoki o gęstych, czarnych włosach i podkrążonych z niewyspania oczach. Jego wzrok tępo spoczywał na czubkach stóp, które stawiał niepewnie idąc w kierunkach radiowozu. Chwilę później na ekranie pojawiło się zdjęcie mężczyzny.
Wszyscy, którzy zobaczą, lub będą podejrzewać, że Hwang Joong Guk stacjonuje koło ich miejsca zamieszkania czy pracy, są proszeni o natychmiastowy kontakt z policją.
Isabelle wyłączyła telewizor. Była w szoku.
-Jakim cudem, ludzie mogą robić coś takiego – powiedziała wyraźnie zmartwiona – Teoretycznie, to na drugim końcu świata, ale wszędzie zdarzają się takie rzeczy. Widziałeś minę tego chłopaka? Stracił wszystko, a ma dopiero 21 lat. Jego świat musiał się przecież całkowicie zawalić, on…
-Ćśś, spokojnie – Jamie przytulił ją po siebie, delikatnie gładząc ciemne włosy dziewczyny – po prostu o tym nie myśl, to odległa sprawa – gdyby wiedział, jak bardzo się myli.
***
-Co za skurwiel – syknęła pod nosem Victoria – powinien dostać karę śmierci. Jak można mordować członków własnej rodziny?! – krzyczała czekając na odzew, chociaż w mieszkaniu nie było nikogo oprócz niej.
Nie ważne, muszę przestać o tym myśleć. Odrzuciła pilot od telewizora na kanapę i zaczęła przechadzać się po mieszkaniu urządzonym w stylu vintage. Omijała porozrzucane na podłodze poduszki we wzory, które powinny leżeć na kanapie. Dziewczyna podeszła do ogromnego balkonu i otworzywszy szeroko drzwi, wciągnęła przez nos powietrze, które niosło zapachy kwitnących na wiosnę drzew. Zamknęła oczy i zaczęła kręcić się w kółko, mając na sobie jedynie zwiewną koszulę nocną. Z błogiego rozmarzenia wyrwał ją dźwięk telefonu, a w salonie rozbrzmiało na cały głos ustawione na dzwonek Gonna Get Over You Sary Bareilles.
-Słucham? – odpowiedziała trochę znużona.
-Hej Viki. Mam dla ciebie szansę życia. Mówiłaś ostatnio, że przydałyby ci się wakacje, prawda? – nie odpowiedziała. Zastanawiała się, do czego zmierzał – Nie chcesz może wybrać się do Korei?
***
-Fray? – w słuchawce telefonu zabrzmiał głos prezesa biura – oglądałaś dziś wiadomości?
-Tak szefie. Chodzi o masakrę w Busan?
-Dokładnie tak. Potrzebujemy tam naszych reporterów, a skoro wszyscy są zajęci, pozostaje mi wysłać waszą trójkę. Nie przyjmuję sprzeciwu, wylatujecie jutro o dwunastej z lotniska Heathrow. Musimy się spieszyć, zanim ktoś znajdzie się tam przed nami – rozłączył się.
Isabelle spuściła bezwładnie rękę, w której trzymała telefon. Opadła na łóżko wpatrując się tępo w sufit. Przecież zawsze marzyła o byciu reporterką, a jednak, gdy przyszło do badania tak poważnej sprawy, zastanawiała się, czy będzie w stanie sprostać zadaniu. Nie codziennie w końcu ma się okazje badać przyczyny i skutki masakry, zważywszy, że pewnie będzie musiała przeprowadzić wywiad z jedynym ocalałym, choć nawet policja nie wiedziała, czy chłopak pozostawał bezpieczny, ponieważ podejrzany wciąż pozostawał na wolności.
-Co się stało? – Jamie wyszedł z łazienki ze szczoteczką w ręku i ręcznikiem przewiązanym w pasie.
-Jutro wylatuję do Korei.
***
Szli przez lotnisko, a Isabelle ciągnęła za sobą niewielką walizkę, podczas gdy Jamie trzymał jej bagaż podręczny. Mieli splecione ręce, a chłopak patrzył na nią tęsknym spojrzeniem.
-Będziesz na siebie uważać, prawda? – spytał z troską.
-Nic mi nie będzie, spokojnie – uśmiechnęła się do niego ciepło.
Gdy zauważyła czekających na ławkach Lissę i Simona pomachała do swoich towarzyszy i dała Jamie’mu znak, że teraz poradzi sobie sama.
-Zadzwonię – uśmiechnął się i pomachał do niej, po czym odszedł.
***
Victoria przeszła przez kontrolę bagażu i zajęła miejsce w samolocie. Uśmiechnęła się na samą myśl o spokojnej podróży. Spokojnej, dopóki nie ujrzała wsiadającej do samolotu wraz z dwójką ludzi Isabelle. Wstała z fotela, ściągając z nosa okulary zamaszystym ruchem.
-Fray! Znowu ty?! – krzyknęła bliska załamania. Nie wierzyła we własne nieszczęście.
-BUSAN?! – krzyknęła niemalże zrozpaczona Isabelle.
-BUSAN?! – zawtórowała jej Viki i obie opadły na fotele tak samo zmarnowane i dokładnie w tym samym czasie, co wyglądało, jakby ćwiczyły ten ruch od tygodni.
***
Lissa, Simon i Izzy siedzieli w samolocie grając w karty i rozmawiając o sprawie, którą mieli badać. Victoria przysłuchiwała się ich konwersacji udając, że słucha muzyki ze swojego ipod’a, a że bardzo lubiła towarzystwo, czuła się trochę samotna, choć duma nie pozwalała jej do nich zagadać.
-Hej, Vic! – krzyknęła uśmiechnięta Isabelle – Zagrasz z nami?
-W porządku – odpowiedziała niepewnym uśmiechem. Czyżby nadszedł czas zakopać topór wojenny?
***
Gdy wyszli z odprawy zdali sobie sprawę, że wszyscy są w nowym, zupełnie obcym kraju i być może współpraca będzie jedynym możliwym wyjściem. Byli reporterami, więc nie wypadało im wynająć przewodnika, by nie zdradzić zarówno swojej obecności jak i faktu, dla kogo pracują. Każde z nich miało przy sobie tylko kilkadziesiąt tysięcy won i jak później się dowiedzieli, nie było to wcale dużo, chociaż mieszkanie mieli już opłacone. W Busan wieczorami było chłodno. Isabelle nie wierzyła w zbiegi okoliczności, bo gdyby chciała w ten sposób wyjaśnić fakt, że mieszkanie Victorii w niewielkim bloku w dość staromodnej dzielnicy znajdowało się tuż obok ich drzwi, byłoby to niezwykle naciągane.  Pokonali niewielkie schodki, trafiając na coś w rodzaju zewnętrznej klatki schodowej, gdzie w równej linii w odległości kilku metrów od siebie znajdowały się drzwi mieszkań.
-112 – zachichotała Lissa przekręcając klucz w zamku.
-113 – parsknęła Victoria i niemalże otworzyła drzwi silnym kopniakiem nowych botków na obcasie.
Isabelle stała oparta o niewielką, imitującą balkon balustradę, po czym uświadomiła sobie, że gdyby nie wiedziała, że lecą do Korei, byłaby niemal pewna, że znaleźli się w Tokio. Typowa japońska architektura, pomyślała – no może nie licząc faktu, że wszelkie bilbordy w okolicy pokrywa hangul zamiast katakany. Uśmiechnęła się, wdychając nie tak zanieczyszczone jak myślała powietrze, gdy nagle usłyszała krzątaninę dobiegającą ze środka.
-Przecież nie musicie mieć osobnych łóżek! – Bronił się Simon, podczas gdy Lissa wygrażała mu palcem z groźną miną.
-Zabawne – odgryzła się – Ale z ciebie seksista!
-Co się dzieje? – spytała Isabelle przyglądając się im bacznie.
-To – zaczął Simon, zanim Lissa mu to uniemożliwiła – że wynajęto nam dwupokojowe mieszkanie.
-To problem? – spytała Izzy nie do końca rozumiejąc sytuację.
-Chodź – Lissa złapała ją za ramiona i poprowadziła do jednej z sypialni.
-O kurka – westchnęła Isabelle. Mieli rację. Pokój był naprawdę nieduży, ledwo wystarczający dla jednej osoby. Jak miały zmieścić się we dwie na tak małym łóżku?
Usłyszeli pukanie do drzwi.
-Co tu się dzieje? – usłyszeli jak Victoria wchodzi do mieszkania z okularami przeciwsłonecznymi przewieszonymi na palcu – Co tu się wyprawia? Halo, halo! Co to za krzyki?
-Mamy dwuosobowe mieszkanie dla trzech osób – zaczął Simon.
-W porządku – Izzy wzruszyła ramionami – mogę spać na kanapie.
-Nie całkiem – Vic uśmiechnęła się tajemniczo – mam wolny pokój.
-Więc pewnie masz dużo miejsca na porozkładanie swoich wszystkich par okularów przeciwsłonecznych? – uśmiechnęła się krzywo Izzy.
- Zignoruję tę jakże wredną uwagę i pewnie tego pożałuję, ale zamieszkaj ze mną – westchnęła w teatralnym geście, jakby co najmniej poświęcała się w imię pokoju na świecie.
-Serio? – uśmiechnęła się Lissa – byłoby świetnie.
Isabelle rzuciła dwójce spojrzenie, które oznaczać miało, że nigdy im tego nie daruje i ruszyła z bagażem w stronę sąsiedniego mieszkania.
***
-Co zamierzasz zrobić? – spytała Victoria siedząc na swoim łóżku.
-Z czym dokładnie? – odparła krzątająca się w pokoju naprzeciw Izzy.
-Ze śledztwem.
-Sama nie wiem. Sprawa wydaje się poważna, a przydałoby się porozmawiać z chłopakiem.
-Też o tym myślałam ale.. to nie za wcześnie?
-Zawsze jest za wcześnie na rozmowę o śmierci bliskich. Nie mamy czasu. Szef dał mi tylko kilka tygodni, a pewnie wiesz, że zbieranie materiału do takich spraw trwa wieki.
-Mhm – westchnęła – Racja. Ale jeśli mamy pracować razem… podzielę się z tobą tym, co już wiem – uśmiechnęła się. Miło, przyjaźnie, wyglądała jak zupełnie inna osoba – Podejdź – wyciągnęła w jej stronę dłoń ze zdjęciem – Spójrz, to jego przyjaciel. Podobno to u niego się teraz zatrzymał.
-Sprytnie – podjęła z uznaniem Izzy – z tyłu jest adres. Masz dobrych informatorów. Skąd? – Zwróciła jej zdjęcie.
-Tajemnica. A w dodatku się nią z tobą dzielę, ale jest jeden warunek – puściła jej oko – idziemy tylko my dwie. Żadnych sztuczek, zrozumiano?
-A co z Simonem i Lissą?
-Wyślemy ich na wywiad po okolicy, podczas gdy my wybierzemy się na miejsce przestępstwa, a później do chłopaka – utkwiła wzrok w fotografii – Jest całkiem milutki.
-Vic… - nie dowierzała Isabelle.
-Spokojnie, umiem oddzielić pracę, od spraw osobistych, co nie zmienia faktu, że całkiem niezły przystojniaczek z tego kolegi.
-Młodszy od ciebie – przygadała jej Izzy.
-Wcale nie – pokazała jej język – rzuciłam szkołę i zaczęłam pracę wcześniej, więc oni i ja jesteśmy w tym samym wieku. Nie mierz wszystkich swoją miarą, Isabelle Fray.
Ałć.
-Spokojnie – uśmiechnęła się Vic – wyglądasz bardzo młodo.
-Dzięki Hathaway – odgryzła się Izzy – idę spać, dobranoc – zamknęła drzwi od swojej sypialni.
-Niewdzięczna dziewucha – skomentowała Victoria i ostatni raz spojrzała na zdjęcie.
***
 -Wstawaj śpiochu – Victoria potrząsała ramieniem Isabelle, podczas gdy ta, ledwo dała radę otworzyć oczy. Źle znosiła zmiany czasu.
-Która godzina? Dlaczego tak wcześnie?
-Siódma – odpowiedziała druga, już ubrana i umalowana, w pełnym rynsztunku bojowym – musimy wyjść, zanim twoi przyjaciele wstaną.
-Zrozumiałam.
Isabelle ruszyła do łazienki drapiąc się po głowie całej w czarnych, splątanych włosach. Jej błękitne oczy były podkrążone po nocy w nowym miejscu, a gdy spojrzała na telefon, okazało się, że nie otrzymała żadnych nowych wiadomości. To ona miała napisać do Jamie’go, a może to on miał zadzwonić? Nie pamiętała, a jednak postanowiła jeszcze tego nie robić. Nie kontaktować się z nim. Rozczesała włosy, zagarniając na oczy ciemną, nieregularną grzywkę, a resztę związała w warkocz, który przerzuciła przez ramię. Narzuciła szybko ciemne dżinsy, szary sweter i skórzaną kurtkę. Zdążyła tylko wytuszować rzęsy. Nie spodobało jej się to, co zobaczyła w lustrze, a jednak tłumaczyła sobie, że przyjechała tu do pracy, a nie po to,  by ładnie wyglądać. Zawiązała buty za kostkę i poganiana przez towarzyszkę wyszła za nią z mieszkania.
***
Mapa doprowadziła je do samotnego domku na skraju miasta. Otoczony był równo skoszoną trawą i nikt nie przysiągłby, że w tym miejscu mogło dojść do czegoś złego. Na podwórkach sąsiednich posesji szczekały psy.
-Okropne – westchnęła Victoria, kierując się w stronę frontowych drzwi, które wciąż pozostawały uchylone  - mam nadzieję, że nie ma nikogo w środku.
-Skąd to wiesz?
-Jestem optymistką – wzruszyła ramionami i weszła przez drzwi.
Dom wyglądał całkiem zwyczajnie. Jasne panele, dywany we wzory w odcieniach beżu i ciemniejszych brązów, prowadzące na górę schody. Rozejrzały się po salonie, a gdy Isabelle przeszła obok półki ze zdjęciami rodzinnymi, przeszedł ją dreszcz. Zatrzymała się. Z jednej z fotografii patrzył na nią wysoki i smukły chłopak o podkrążonych oczach(widocznie nie był to wynik zmęczenia a jego znak rozpoznawczy), obejmujący małą dziewczynkę obok której stała kobieta, wyglądająca jak jej starsza wersja. Ojciec pewnie robił zdjęcie. Widząc uśmiechy na ich twarzach, dziewczyna skrzywiła się i poczuła jak pieką ją łzy, które chciały wydostać się na zewnątrz. Przecież oni już nie żyli.
-Masz coś? – Victoria weszła do salonu – byłam w kuchni i łazience, ale nie znalazłam nic nadzwyczajnego – stanęła w progu i zrobiła kilka zdjęć pomieszczenia – idziemy na górę?
-Jasne – odparła Izzy, która w ostatniej chwili wyciągnęła zdjęcie z ramki i schowała je do kieszeni.
W miarę stopni pokonywanych ku górze, w powietrzu dało się czuć metaliczny, bardzo nieprzyjemny zaduch, odór. Gdy weszły na sam szczyt, Isabelle zemdliło i zgięła się w pół. Victoria z zimną krwią (cóż za ironia) sfotografowała ciemnoczerwone, zaschnięte już plamy na podłodze. Wybrały pierwsze z trzech znajdujących się na tym poziomie drzwi. Okazały się być pokojem najmłodszego dziecka. Różowe ściany, pluszaki poukładane na półkach w równym rządku i plakaty z bajek, które musiała uwielbiać. Isabelle czuła, jakby jej obecność w tym pomieszczeniu była czymś zupełnie niewłaściwym, więc natychmiast z niego wyszła. Po chwili dołączyła do niej Viki.
   -Zrobiłam zdjęcia. Nie znalazłam zupełnie nic podejrzanego – westchnęła – chodźmy do drugiego pokoju, pójdę przodem.
Otworzyła drzwi do sypialni urządzonej stylowo - na czarno, z plakatami zespołów metalowych na ścianach, gdzie nad łóżkiem wisiał ogromny poster z „Ojca Chrzestnego”. Na półkach gnieździły się książki, jednak gdy spojrzały w stronę biurka zobaczyły coś szokującego. Było tam wiele, pokreślonych czarnym markerem kartonów. Mazaje były zupełnie bezsensowne i nic nie przedstawiały ukrywając to, co naprawdę było wartościowe. Spod spodu Isabelle wyjęła rysunek wyglądający na portret. Bardzo dobry. W kubkach, pojemnikach i pudełeczkach starannie ułożonych na biurku gnieździły się ołówki o różnych stopniach miękkości, a jednak teraz były porozrzucane na blacie, zupełnie jakby ktoś wybiegał stamtąd w ogromnym pośpiechu. Do szafy zobaczyły przyklejone zdjęcie chłopaka, chyba  z grupą kolegów.
-Artysta – westchnęła smutno Victoria, po czym rozległ się dźwięk migawki.
Wyszedłszy z pokoju skierowały się w stronę ostatnich drzwi.
-Chyba wiemy, co nam zostało – powiedziała Vic, a Izzy głośno wciągnęła powietrze, wiedząc, ze nie będzie to miłe.
W sypialni, która pewnie należała do rodziców, panowało istne pobojowisko. Pościel na łóżku spoczywała rozrzucona, tak jakby ktoś toczył w niej zawziętą walkę. Nie było tam oczywiście żadnych narzędzi, gdyż pewnie policja wszystko zabrała. Na jasnych meblach widocznie były ciemnoczerwone plamki.
-Spójrz – zaczęła Isabelle wskazując na róg szafki – wygląda, jakby ktoś uderzył głową… - głos uwiązł jej w gardle.
-Czekaj – Wzrok Victorii powędrował w kierunku sznurka zakończonego uchwytem, zwisającego z klapy przy suficie. Pociągnęła za niego, a z góry wysunęła się dość krótka drabinka, prowadząca na…strych – bingo – uśmiechnęła się, choć trochę niepewnie.
Strych był niewielki, zakurzony, potencjalnie typowy, jeśli wziąć pod uwagę znajdujące się tam pudła. Jednak gdy weszły w głąb, w ich gardłach uwiązł niemy krzyk. Leżały tam dwa zakrwawione worki, a w powietrzu dało się czuć zapach zgnilizny, przypominający zwłoki w zaawansowanym stadium rozkładu. Leżało tam ciało zwierzęcia.
***
-Koszmar – otrząsnęła się siedząca za kierownicą Victoria. Nieopodal znajdował się punkt, w którym wynajęły samochód,  cudem dogadując się  z właścicielem wypożyczalni, który prawie że nie znał angielskiego. Busan nie było prowincją ludzi tak wykształconych jak Seul, co widać było na każdym kroku – Nie spodziewałam się czegoś takiego. Nawet ja.
-Przynajmniej mamy zdjęcia. Myślę, że są bardzo istotne – mówiła Izzy trochę nieobecnym głosem – dochodzi szesnasta. Wciąż chcesz jechać do domu tego chłopaka?
-Tak, właśnie tam zmierzamy. Mam adres, a nawet spytałam tego wujaszka w komisie jak tam dotrzeć. Niedługo będziemy na miejscu. Dobrze się czujesz?
-Tak… ja tylko – odpowiedziała Isabelle zamykając oczy – wszystko w porządku.
-Okej.
***
-Kim JongIn? – spytała Victoria, gdy otworzyły się drzwi.
Ujrzały smukłego, dość wysokiego chłopaka o zaczesanych do góry czekoladowych włosach (farbował je?), nieprzeniknionych oczach i pełnych wargach. Miał na sobie koszulę w kratę w odcieniach czerni i zieleni oraz ciemne, postrzępione spodnie. Był boso.
-Możemy z tobą chwilę porozmawiać? – spytała Vic przygotowana na każdą odpowiedź.
-Kim jesteście? – odparł agresywnie –reporterkami? Nie ma mowy. Spływajcie stąd.
-Proszę – zwróciła się do niego Isabelle błagalnym tonem – To naprawdę ważne.
-Wpuść je – zza rogu wyłonił się drugi chłopak. Chyba Zitao.
JongIn przesunął się, robiąc im miejsce i kiwając głową  (bardzo niechętnie) na znak, że mogą wejść.
-Napijecie cię czegoś? Kawy? Herbaty? – spytał od niechcenia.
-Herbata – uśmiechnęła się Victoria. Isabelle pokręciła głową w zaprzeczeniu.
-Drugie drzwi na prawo, usiądźcie – krzyknął JongIn z kuchni.
Pokierował je do swojego dość dużego pokoju, gdzie Zitao siedział na łóżku, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. W rękach trzymał książkę Fiodora Dostojewskiego – „Idiota”, jednak chyba jej nie czytał. Wpatrywał się bez zrozumienia w litery na pożółkłym papierze. Po kilku minutach przyszedł JongIn, który wręczył Victorii kubek z herbatą w niemal oskarżycielskim geście.
-Co dokładnie chcecie wiedzieć? – spytał zajmując miejsce na krześle przy biurku.
-Nie jestem głupi. Pewnie chcecie ze mną porozmawiać – odezwał się nagle Zitao, który do tej pory był tak cicho, że niemal zapomnieli o jego obecności – opowiem wam, co się stało.
Victoria wyjęła z torby niewielki zeszyt i długopis na znak, że wszystko zrozumiała. Isabelle wciąż w szoku wpatrywała się w chłopaka, który na razie nawet nie zwrócił na nią uwagi.
***
-Jak to się stało? – spytała Viki ściągając brwi.
- Byłem na uczelni, wróciłem do domu, na miejscu była policja. Sąsiedzi usłyszeli krzyki. Tyle zapewne wiecie z mediów, jednak to wam nie wystarcza. Wy, dziennikarze jesteście jak kanalia, która wyciągnie wszystkie rodzinne brudy dla własnej korzyści, by na tym zarobić. Nie macie szacunku dla nikogo – spojrzał na nie – Skąd jesteście?
-Z Londynu – odezwała się Izzy po raz pierwszy od dłuższego czasu.
-Cóż – wzruszył ramionami – nie spodziewałem się, że zagraniczne media też może to interesować. Nie jesteście stąd, więc dlaczego miałbym wam coś mówić?
-A może…- zaczęła brunetka – powinieneś nam zaufać właśnie dlatego, że nie jesteśmy stąd?
-W porządku – chłopak rozmasował skronie.
***
-Od jakiegoś czasu ojciec zachowywał się jak inna osoba. Był trochę bardziej agresywny, krzyczał, kłócił się z matką. Uważał, że go zdradza, chociaż nie miał ku temu podstaw. Niedawno stracił pracę. Czy mogło to jakoś na niego wpłynąć? Sam nie wiem.  TaeYon często mówiła, że boi się taty, tak go nazywała. Spędzała większość czasu ze mną lub z mamą. Tak, nie układało nam się, ale nikt nie spodziewał się, że może dojść do czegoś takiego. Przez cały dzień nie dostałem od siostry ani jednej wiadomości. Gdy wróciłem, drzwi do domu były otwarte, a gdy zacząłem wołać, nikt nie odpowiadał. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Ojca już nie było i do tej pory nikt nie wie, gdzie mógł być. Nie zastanawiając się wyjąłem telefon i zadzwoniłem po policję. Przyjechali, a ja nawet nie miałem odwagi, by wejść na górę. Jedyne co pamiętam, to jak mówili, że obie nie żyją.
Isabelle głośno przełknęła ślinę. Była wstrząśnięta, przerażona, całkowicie osłupiała. Wiedziała, że ich jedyną nadzieją w tej sytuacji jest Victoria, która zawsze miała głowę na karku.
-Dziękuję – odpowiedziała młodsza, zamykając notatnik. Starała się sprawiać wrażenie spokojnej, a jednak nawet na niej historia zrobiła wrażenie.
***
-Jaką byli rodziną? – Spytała Victoria, siedząc teraz sam na sam w pokoju z JongIn’em.
-Dobrą, potencjalnie. Zitao miał wiele sprzeczek z ojcem, a jednak ten zawsze był poczciwym człowiekiem. Kilka razy Tao przyszedł do mnie z podbitym okiem mówiąc, że wdał się w bójkę. Nie miałem problemu, żeby w to uwierzyć, jednak teraz wszystko wygląda inaczej. Zitao nie oddałby ojcu, za bardzo go szanował. W tym momencie wychodzi na to, że mój kumpel mieszkał pod jednym dachem z mordercą, a ja nie miałem o tym pojęcia, ten skurwysyn…
-Czyli sądzisz, że ojciec go bił? Tylko jego? A może wszystkich w domu?
-Teraz miałoby to sens – chłopak odparł ze złością w głosie – A jednak, gdy przychodziłem do ich domu, pani Hwang zawsze była poukładana, ładnie ubrana i umalowana, a TaeYeon wesoła. Aż do momentu, gdy zaczęła się go bać, ale to wiecie od niego.
-Sugerujesz, że one o niczym nie wiedziały?
-Być może.
-Chyba, że zadawał pani Hwang ciosy w miejscach, które można zakryć ubraniem – Victoria sama nie wierzyła w to, jakie słowa wydostały się teraz z jej ust.
***
-Dlaczego właściwie tutaj przyjechałyście? – spytał Zitao przyglądając się badawczo Isabelle.
-Zobaczyłyśmy wiadomości, szef mnie tu wysłał, Victoria jest samodzielną reporterką. Nie brzmi to zbyt chwalebnie, ale nie będę cię oszukiwać. Nie wszyscy dziennikarze tacy są – odparła jakby jej coś zarzucał.
-Rozumiem – uśmiechnął się krzywo – doceniam to.
Chłopak siedząc na fotelu ściskał w rękach kartkę na podkładce i kreślił po niej nieregularne linie ołówkiem. Przynajmniej z jej perspektywy, bo nie widziała, co robił. Rozmawiali od jakiegoś czasu, a on przypatrywał jej się bacznie, co chwilę odpływając tak, że zapominał, jakie pytanie mu zadała.
-Wiesz – przypomniała sobie Izzy i wstała sięgając do kieszeni dżinsów – Pomyślałam, że chciałbyś to mieć – Podeszła do Zitao, wyciągając ściśnięte w dłoni zdjęcie, które zabrała z jego domu. Chłopak przyjął je, a później wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Trochę ją przerażał.
-To był fajny dzień, wiesz Izzy? – zwracał się do niej zdrobnieniem, choć się nie znali – Bardzo fajny. Poszliśmy wtedy do Zoo, bo mała TaeYeon chciała zobaczyć tygrysy. Zabawne, prawda? On robił to zdjęcie – ścisnął w dłoni fotografię, a jego wyraz twarzy znów zmienił się na nieprzeniknioną maskę.
-Co rysujesz? Lubisz rysować, prawda? – bała się jego reakcji, więc postanowiła zmienić temat.
-No tak, byłyście w moim domu. – powiedział bez cienia emocji w głosie.
-Przepraszam. – znów poczuła się, jakby zrobiła coś złego.
-Nie masz za co. To ja mógłbym przeprosić. Rysowałem Ciebie, a ty się nie zgodziłaś.
-Mogę zobaczyć? – spytała niepewnie.
Nic nie mówiąc wyciągnął w jej kierunku kartkę. Zobaczyła siebie, ale lepszą, piękniejszą. Z dużymi oczami, pełnymi wargami, twarzą czarno-białą, choć pełną życia i kolorów. Uśmiechała się, choć przysięgłaby, że ani razu, odkąd się tutaj pojawiła nie uniosła nawet kącików ust.
-Przecież się nie uśmiecham – powiedziała z założonymi rękami.
-Ależ tak, robisz to, a nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. To urocze.
Z tym chłopakiem musi być coś nie tak, pomyślała od razu. To pewnie szok pourazowy. Kilka dni temu jego ojciec zamordował całą rodzinę, przeżył tylko on, a teraz beztrosko mówi o jej uśmiechu. To wszystko nie miało sensu. Przypatrywała mu się badawczo jak i on jej. Ktoś, kto obserwuje z boku i nie zna sytuacji, w której się znajdują mógłby przysiąc, że toczyli bitwę na spojrzenia.
-Izzy, możemy już iść – w drzwiach salonu pojawiła się Victoria.
-W porządku – rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę Zitao, po czym ruszyła do drzwi.
Gdy JongIn odprowadził je do wyjścia, Victoria wręczyła mu swoją wizytówkę.
-Gdybyś potrzebował, zadzwoń – podała mu białą karteczkę – Co teraz zrobicie?
-Nie mam pojęcia – westchnął chłopak – niedługo wracają moi współlokatorzy, przez co nie będę mógł dalej udzielać schronienia Zitao. Oni nie wiedzą o całej sprawie, a wątpię, by chcieli trzymać pod dachem syna mordercy. Nie powiem mu tego, ale on jest bystry. Myślę, że o tym wie.
-Rozumiem – odparła Victoria – wiem, że nam nie ufacie, ale wciąż mam w mieszkaniu wolny pokój, przynajmniej na jakiś czas.

3 komentarze:

  1. O mamuniu... Jesteś genialna wiesz?!
    Wkręciłam się straszliwie i nawet nie wiesz jak byłam zaskoczona kiedy nagle pojawił się koniec opo! Matko ja chce więcej i to jak najszybciej!! A do tego jeszcze mój Kai!! <3 :3 Już jestem w niebie!
    Hwaiting! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem szczerze, rzadko czytam opowiadania, gdzie nie mogę wczuć się w bohaterkę. Książka to coś zupełnie innego w moim odczuciu. Na komputerze nie lubię ich czytać, wolę namacalne, na papierze.
    Jednakże, lubię Twoje prace, masz talent do pisania i świetnie potrafisz człowieka zaintrygować swą twórczością, więc postanowiłam przeczytać.
    Przyznaję, że świetnie opisujesz sytuacje, przechodzisz z wątku na wątek, człowiek nie gubi się w informacjach, które otrzymuje. Wprawdzie imiona bohaterów źle mi się kojarzą (patrz Victoria czy Isabelle Fray), ale poza tym nie było problemu. Wątek z wykorzystaniem morderstwa, tajemniczej historii w tym wszystkim, zespołu EXO, to też ciekawa opcja. Możliwe też, że jest to jeden z głównych powodów, dla których przeczytałam tę część.
    Nie jest krótkie, co sprawia, że człowiek czyta z ochotą, nie spodziewając się, że mimo tak dużej ilości treści, szybko przychodzi koniec. Przyznaję, że urwałaś w ciekawym momencie i zaczynam się zastanawiać, jaką rolę odegrają tu niektóre postacie. Mam kilka swoich własnych podejrzeń, domysłów i jestem ciekawa, czy okażą się słuszne, czy też jednak zaskoczysz mnie czymś nietuzinkowym.
    Jedyne co teraz pozostaje, to czekać na kolejną część. :)
    Pozdrawiam! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba wiesz że bardzo mi się podoba to co piszesz. :D Czekam na kolejną część ;)

    http://dorota-nevergiveup.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń