niedziela, 30 grudnia 2012

Nieprzemyślane decyzje

Dzisiaj kochani zamierzam podzielić się z wami swoimi wrażeniami po filmie 'Killing Bono'.


" Historię piszą nie tylko zwycięzcy, ale też Ci, którzy uczestniczyli w jej tworzeniu."

Killing Bono (2011) jest obrazem wyreżyserowanym przez Nick'a Hamm. Film opowiada historię drogi do sławy kultowego zespołu rockowego U2, jednakże historia ta nie jest pisania ani przez Bono, ani przez innych członkowiów kultowej grupy. Opowiadają ją bracia, Neil i Ivan McCormick. Chłopcy  stają na rzęsach, by wreszcie wyjść z cienia U2, z którymi dorastali w jednej szkole. Poprzez dumę, z której Neil nie jest w stanie zrezygnować ani przez moment, droga chłopaków do sławy jest niczym usiana szpilkami i licznymi przeszkodami. W rolę starszego z McCormicków wcielił się brytyjski aktor Ben Barnes. Postać Neila była naturalna, dobrze zagrana i emanowała bardzo ludzkimi emocjami. W jego zachowaniu było widać naturalne zmęczenie, stres, załamanie i wszystkie emocje, których doświadczał główny bohater.  Gra aktorska Barnesa przypadła mi do gustu, szczególnie w drugiej połowie filmu. Nie wiedzieć czemu, wydaje mi się, że jego poziom gry ewoluował na przestrzeni wydarzeń w filmie, tak że pomiędzy jego końcem a początkiem jest zdecydowana przepaść.Chcąc przyćmić swoją twórczością kolegów ze szkolnej ławki, chory na przerost ambicji Neil ciągnie ze sobą młodszego brata. Nie powodzi im się łatwo. Obaj często tracą zdolność racjonalnego myślenia. Starszy z braci poznaje swoją wielką miłość, której przez własną lekkomyślność nie jest w stanie utrzymać przy swoim boku. Na taką samą uwagę jak Barnes zasługuje też Robert Sheehan, który wcielił się w rolę młodszego z braci. Ivana charakteryzowała niesamowita charyzma i racjonalność, dzięki której raz po raz odciągał Neila od złych wyborów i jako jedyny umiał zachować zimną krew. Właściwie u McCormicków wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pech, który dochodził w ich do głosu zbyt wiele razy. Oglądając film mamy wrażenie, że trzecią osobą w związku braci są fatum i ironia. Gdyby nie koszmarny pech, który im towarzyszył, zapewne odnieśliby sukces i byliby tak sławni jak U2, jednak los chciał inaczej. Film właściwie od początku przyjmuje formę komediową, chociaż historia jest nie do końca zabawna. Dochodzi do tego, że w końcu jako osoba oglądająca nie wiedziałam, na jaki dokładnie gatunek filmu trafiłam. Obraz, który wykreowali nam reżyserowie ciągle lawiruje pomiędzy dwoma granicami, od komedii po dramat. Nie jest przesadzony ani w żaden sposób przekoloryzowany. Film nie jest też doskonały w swym gatunku ani nie poraża profesjonalizmem wykonania, jednak jest dowodem na to, że nawet niskobudżetowa produkcja potrafi doświadczyć fajnych, niezapomnianych wrażeń i sporo rozrywki. Twórcy idealnie wykorzystali w nim wątki bazujące na prawdziwej historii U2. Jak widzimy po losach braci McCormick, historię piszą nie tylko zwycięzcy. Czasem warto poznać bieg wydarzeń, które zmieniły świat, tyle że od trochę innej strony. Killing Bono jest historią opowiedzianą w lekki i zabawny sposób, więc myślę, że każdy fan muzyki znajdzie tam coś dla siebie. Idealnym podsumowaniem całej historii drogi do sławy jest ostatnia scena, gdy chłopcy biegną na autobus do Dublina...bo to miało być ich przeznaczenie. 

"Chłopcy nie zdążyli na autobus. Utknęli na irlandzkiej łące, kiedy U2 grało w Dublinie dla osiemdziesięciu tysięcy ludzi. Artykuł Neila o Danny'm Machin'ie zapoczątkował jego pisarską karierę. W wolnym czasie nagrywa w piwnicy demówki. No cóż, nigdy nic nie wiadomo... ''

Tekst własny, proszę nie kopiować :)



2 komentarze:

  1. Gratuluję! Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award^^ Więcej na moim blogu ;)

    http://pamietnikkpopowca.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. "W rolę starszego z McCormicków wcielił się brytyjski aktor Ben Barnes" - i jaki spokój, nie wierzę XD

    I jak zwykle recenzja godna mistrza <3

    OdpowiedzUsuń