Straszne, że mamy odwagę nazywać się ludźmi, skoro nasze zachowania czynią nas znacznie gorszymi od zwierząt. Im więcej wiesz, tym jesteś głupszy, a w życiu masz tylko jedną szansę.
Soon-Yi cierpli na chorobę płuc, więc razem z matką i siostrą zmuszone są do przeprowadzki na wieś. Dziewczynie zalecono domową terapię, a świeże powietrze ma mieć zbawienny wpływ na jej zdrowie. Samotne kobiety zostają mile przyjęte przez nieliczną, ale ciepłą wiejską społeczność. Wszystko wydaje się być sielanką, jednak już pierwszego dnia w nowym domu Soon-Yi dostrzega coś niepokojącego. Obok szopy znajdującej się blisko posiadłości, siedzi chłopak. Nastoletni, bardzo brudny, ze skołtunionymi włosami. Wyglądem przypomina dzikie zwierze zamknięte w ludzkiej powłoce. Ma niepohamowany apetyt, wydaje z siebie dźwięki przypominające warczenie, nie umie mówić, czytać ani pisać. Soon-Yi i jej rodzina postanawiają zaopiekować się chłopakiem i nauczyć go ludzkich zachowań.
"A werewolf boy" jest jednym z tych filmów, który zapada w pamięć na bardzo długo, a nawet na zawsze. A przynajmniej takie wrażenie miałam i wciąż mam po seansie. Reżyserem zarówno jak i autorem scenariusza jest Jo Sung-Hee. Aż trudno uwierzyć, że tak piękna historia miłosna może wyjść spod pióra i kamery mężczyzny, a jednak. Film jest stosunkowo nowy, gdyż pochodzi z drugiej połowy 2012 roku.
Kwestią, której nie możemy tutaj pominąć jest fabuła. Spotykając w opisie filmu po raz kolejny słowo "wilkołak", a we współczesnej kinematografii zdarza się to dość często, zapewne wyraz ten budzi w wielu z nas odgórną niechęć. Pomimo moich ulubionych aktorów, było tak i w moim przypadku. Historia nie posiada wielu wątków, a w swojej prostocie jest po prostu piękna. Tak, piękny to najlepsze słowo by ją opisać. Opowieść ta pokazuje bardzo prosty związek pomiędzy dwójką bohaterów. Relacja ta jest zupełnie czysta i niewinna. Nie skłamię też, jeśli powiem, że jest właściwie pozbawiona słów. Pomimo barier jakimi są język i ludzkie wychowanie, dwójka ta tworzy więź, która przeznaczona jest tylko i wyłącznie dla nich.
W rolę tytułowego wilkołaka wciela się Song Joong Ki. Gdy potwierdzał swój udział w produkcji miał...26 lat, kiedy bez większych problemów mógł wcielić się w rolę nastolatka. Jego niewinna i chłopięca twarz idealnie pasowała do charakteru postaci. Jest on jednak jednym z tych aktorów, których dobra opinia poparta jest nie tylko śliczną buzią, ale i niesamowitymi umiejętnościami. Song Joong Ki to typ artysty, który przez pół filmu nie wypowiadając ani jednego wyrazu, przekazuje nam wszystko, czego nie można wyrazić słowami, a nawet więcej. Oglądając go na ekranie mamy wrażenie, że słowa wcale nie są tu potrzebne, a najbardziej idealną formą przekazu są mimika i gesty. Bez wątpienia rola ta wymagała ogromnych umiejętności i zaangażowania, czemu Song Joong Ki całkowicie sprostał. Gdy bohater wypowiada pierwsze słowa czujemy jednak dziwny niepokój. Każdy wypowiedziany wyraz przesycony jest emocjami. Joong Ki pokazuje tu ogromne umiejętności, dzięki którym widz współodczuwa wszystkie emocje bohatera, którymi są ból i smutek, zarówno jak głęboka miłość i zrozumienie.
Odtwórczynią roli Soo-Yi jest Park Bo-Young. To pierwsza produkcja z jej udziałem, jaką dane mi było zobaczyć. Od początku jednak aktorka niesamowicie mnie urzekła. Bardzo delikatna, dziewczęca, z ogromnymi oczami. Gdy pierwszy raz na nią spojrzałam, wiedziałam już, że do tej roli nie nadawałby się nikt inny. Od jej postaci biło dobro i ciepło. Do gry aktorskiej Bo-Young nie mam zupełnie żadnych zastrzeżeń. O tyle, o ile sama aktorka była dobra, postać Soo-Yi była bardzo ciekawa. Ta cicha i chorowita dziewczyna nie wahała się bronić tych, których kochała, nawet jeśli zależałoby od tego jej życie. Wielokrotnie wykazała się ogromną odwagą. Poświęciła własną miłość, by móc ją chronić. Wielokrotnie żałowała tego czynu, choć wiedziała, że jest to jedyne słuszne wyjście. Nie mogę powiedzieć na jej temat nic więcej poza tym, że taki typ bohaterki pamięta się bardzo, bardzo długo.
Na uwagę zasługuje też odtwórca dość ważnej, drugoplanowej roli w filmie, Yoon Seok-Yoo. Od początku wydawał mi się bardzo znajomy, lecz przez cały film kompletnie nie mogłam skojarzyć jego twarzy. Okazało się jednak, że oglądam właśnie dramę z jego udziałem, gdzie gra postać bardzo pozytywną. Tutaj jednak było odwrotnie. Bohater, w którego wcielił się Seok-Yoo jest sprawcą wszelkich problemów dwójki zakochanych. Rozpity, rozpuszczony i samolubny młody chłopak, którego cały blask i sława pochodzą tylko i wyłącznie z majątku ojca. Porównując te dwie kompletnie różne postaci byłam pod ogromnym wrażeniem. Bardzo młody, a mimo to ogromnie przekonujący i dobry aktor.
Pozostaje tu do poruszenia jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia, a mianowicie: muzyka. Ścieżka dźwiękowa filmu składa się tylko i wyłącznie z utworów instrumentalnych. Są one bardzo delikatne, ciche. Idealnie oddają nastrój filmu, który w całości utrzymany jest w konwencji wspomnień starszej kobiety, która powraca w miejsce, gdzie pewnego dnia swojej młodości spotkała niesamowitego chłopca. Obawiałam się, że pojawią się tutaj utwory, które całkowicie zburzą magiczny nastrój wspomnień, a jednak na szczęście nic takiego się nie stało. Muzyka stanowi idealną, integralną całość obrazu filmowego.
Jeśli chodzi o zakończenie filmu, jest ono najlepsze, jakie można było stworzyć. Nie dostajemy tutaj ani typowych dla happy endu fajerwerków, ani dozy dramatyzmu charakterystycznej dla melodramatu. Końcowe sceny budzą w nas przeświadczenie o tym, że nasze życie nie zawsze toczy się tak, jak tego oczekujemy. By żyć, musimy porzucić wizję tego, co sobie zaplanowaliśmy,a przyjąć to, co będzie nam pisane. Nie zawsze los obejdzie się z nami delikatnie, czy zwyczajnie zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Tak stało się w przypadku naszych bohaterów. Pomimo wszystko, przeznaczenie chciało by ta dwójka znów się spotkała. Najlepszą rzeczą w zakończeniu jest to, że nie ma ono jednej interpretacji. Nie sposób stwierdzić, czy było ono wizją, snem, lub fantazją starszej kobiety, czy po prostu.. czystym faktem. To właśnie jest najpiękniejsze. Jedno jest pewne: "A werewolf boy" na długo pozostanie w mojej pamięci.
Trzeba zobaczyć XD Ciekawy pomysł na film a tą muzyką jeszcze bardziej mnie zachęciłaś *.*
OdpowiedzUsuńMam nadzieję <3
UsuńFilm jest cudowny i polecam go każdemu. Obejrzałam go już kilka razy i pewnie będzie więcej. Nie będę się rozpisywać bo obszernie go opisałaś. Historia jest piękna i jak dla mnie zaskakujące zakończenie, takie inne od pozostałych azjatyckich filmów.
OdpowiedzUsuńTeż tak uważam, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona :)
Usuńoch ten chłopak już mnie uwiódł:D
OdpowiedzUsuńach muszę to zobaczyć ;)
Zdecydowanie :) Główny aktor jest cudowny, ale przygotuj sobie chusteczki :3
UsuńMyślałam na poczatku, że jest to film na podstawie pewnej mangi (nie pamiętam tytułu, bo jej nie czytałam - tylko czytałam opis), ale jak widać nie ;) Bardzo zaintrygował mnie ten film. Nie lubię bohaterek, które poświęcają się dla innych, nawet kosztem życia ;/ Wiem, że jest to bardzo szlachetne itd, ale denerwuje mnie to, że w większości tytułów znajdzie się taka główna bohaterka -,- Zdecydowanie wolę przemiany z samolubnych do tych właśnie zdolnych do poświęceń ^ ^ I nie lubię zakończeń typu szczęśliwe ale smutne, bo potem totalnie nie wiem czy płakać czy się cieszyć >,< Ale mimo wszystko ciekawy pomysł z "niemą" miłością ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAkane
Brak porozumienia przez słowa wpływa na całą magię tego uczucia i jest bardzo mocnym punktem filmu : D
UsuńO taaak.! Ten film zostanie w mojej pamięci na bardzo długo. Był piękny. Taki... prosty i wymowny. Popłakałam się a zarazem zafascynowałam. I ta scena końcowa, gdy leciały już napisy, a on lepił bałwana... A muzyka..? Cała ta produkcja jest po prostu genialna.
OdpowiedzUsuńPrzy czym, zgadzam się z tym co napisałaś. :)
Ale co do głównej bohaterki, to ja miałam inne odczucia. Wydała mi się chłodna i nieco zarozumiała. Pewna siebie. Później z kolei pokazała, jak bardzo może się poświęcić... Nie przypadła mi do gustu, bez konkretnego powodu. Nie żebym jej jakoś specjalnie nie lubiła... Po prostu mnie nie urzekła.
I to też wpłynęło na mój odbiór tego filmu. Jeszcze bardziej mnie poruszył...